24 listopada, 2018

Zbójna Góra: raport jesienny


Październik 2018. Poszedłem sprawdzić postępy na budowie autostrady - obwodnicy Warszawy poprowadzonej, jak wszyscy wiedzą, przez Warszawę i jej zielone przedmieścia. Część tej trasy będzie lecieć po ziemi:
The highway partly on the earth surface
a część po estakadzie:
And partly over the surface
Ciekawe, jakie kryteria decydowały o wyborze odcinków powierzchniowych i napowietrznych. Powstaje też powoli bezkolizyjny wiadukt dla skrzyżowania Izbickiej z trasą:
Will be the crossing with Izbicka str
A tuż obok, mimo wszystkich naszych wysiłków żeby ją okroić, natura próbuje jakoś sobie radzić:

 
At the side, nature works as usual



13 listopada, 2018

Tybetańczycy

Październik 2018. Mam jeszcze trochę ciekawych obserwacji dotyczących Tybetańczyków i ich zwyczajów, powoli odchodzących w przeszłość pod naporem okupacyjnej chińskiej polityki i, coby tu nie mówić, zmiany stylu życia niesionego przez naszą globalną cywilizację.
Tybetańczycy mogą mieć bardzo czarną skórę, o czym czytałem, ale co innego zobaczyć to na własne oczy:
Tibetans can have quite dark carnation
Ten akurat pobierał opłaty za toaletę przy parkingu i sprzedawał to, co ma zawieszone na piersi. Dla porównania opalony kaukazczyk:
For comparison: a sunburnt Caucasian
Jasna karnacja jest tu jednak w cenie, jak wszędzie na Dalekim Wschodzie. W jednej z sal Potali znajduje się malowidło zajmujące całą ścianę i przedstawiające historię Tybetu. Jak wiadomo z legendy, Tybetańczycy pochodzą od małpy, niektórzy twierdzą, że był to makak, w którą akurat był wcielony bodhisattwa Awalokiteśwara. Na polecenie swojego guru przybył on na teren obecnego Tybetu, w owym czasie gęsto porośnięty lasami i pełny demonów i różnych potworów. Pewna olbrzymka-ludojadka (choć nie było tam jeszcze ludzi) zaczęła robić karesy medytującej małpie. Ta jednak, przynajmniej w wersji opowiedzianej przez byłego mnicha, nie uległa, a po powrocie do Indii opowiedziała wszystko swojemu guru. Ten polecił  jednak małpie powrócić do Tybetu i ożenić się z ludojadką. Z tego związku powstali Tybetańczycy, którzy po Awalokiteśwarze odziedziczyli skłonność do miłosierdzia a po ludojadce do wpadania w gniew.
Ale ja chciałem o karnacji Tybetańczyków. Na tym malowidle zostali przedstawieni trzej królowie Tybetu (VI do IX wieku). O dziwo, skórę mają białą, a właściwie lekko zaróżowioną, jakby dopiero co wyszli z gorącej kąpieli. Pierwszy król doprowadził do rozkwitu Tybetu, założył Lhasę i zażądał od władców Nepalu i Chin po żonie dla siebie. Ci woleli nie zadzierać z nim i przysłali każdy po księżniczce. Każda z nich przywiozła z sobą po posągu młodocianego Buddy (chińska ze złota, nepalska z brązu) i każda kazała zbudować buddyjską świątynię w Lhasie. Król wysłał swoich ministrów do Indii na naukę buddyzmu, ale tylko jeden powrócił i stworzył tybetański alfabet. Drugi z królów sprowadził  po pewnym czasie buddyjskich mnichów z Indii i to oni powoli zaczęli wdrażać Tybetańczyków do buddyzmu. Trzeci był tak pobożnym buddystą, ze dbał tylko o religię a władzę chciał oddać mnichom. Został zabity przez swojego brata, który obawiał się złych skutków takiej polityki dla potęgi Tybetu. Kiedy on z kolei objął władzę po zabitym bracie, zaczął prześladować mnichów. Sam został w końcu zabity przez mnicha, a Tybet rozpadł się na małe i skłócone państewka. Zjednoczony został dopiero przez Mongołów w okresie ich potęgi i oni właśnie ustanowili instytucję dalajlamy. Piąty dalajlama przejął pełnię władzy w kraju i jako znak swojej hegemonii zbudował Potalę na miejscu zamku królewskiego. (Tu warto wtrącić, że dalajlama sprawował władzę nad całym Tybetem z wyjątkiem rozległej i bogatej prowincji Shigatse, którą władał panczenlama.) Niestety w Potali nie pozwalają robić zdjęć a sprzed wspomnianego malowidła z białymi królami to nas nawet przegonili, żebyśmy nie tamowali ruchu turystycznego.
W stolicy już nie widuje się tak ciemnych obywateli:
The skin is not so dark in the capital
Faces, faces...
Two generations
Spotyka się jeszcze mężczyzn noszących grube tradycyjne płaszcze ale odsłaniających połowę torsu (przez sprytne podwinięcie poły płaszcza,;oczywiście, kiedy jest dostatecznie ciepło):

Traditional man fashion: a coat, but half of the torso is uncovered (in the hot weather)
No i oczywiście wszędzie mnisi i pielgrzymi:



Monks and pilgrims
W klasztorze tylko mała grupa młodych mnichów studiuje buddyzm (co trwa 20 lat). Większość po prostu pracuje na utrzymanie klasztoru: sprzątają, opiekują się posągami (codziennie ofiara siedmiu miseczek świeżej wody ustawionych przy posągu, też pokarmy), przyjmują od pielgrzymów zamówienia na modlitwy, pilnują porządku, wyrabiają dewocjonalia kupowane przez pielgrzymów i je sprzedają:
Kiosk in a temple
A na prowincji? Mała sprzedawczyni pamiątek przy widokowym parkingu:
A young seller of everything tourists would like to buy
Niektóre nawet popisują się tańcem:
Dancing for tourists 
A teraz sprawa poważniejsza:
The red sharf may denote a Khom from a group of Tibetans known as tough fighters
Ta czerwona opaska na głowie może oznaczać Khoma. Khomowie, zamieszkujący tereny na wschód od Tybetu właściwego/centralnego, byli kiedyś postrachem okolicznych mieszkańców - po prostu bandytami i rabusiami. To oni rozpoczęli zbrojne powstanie kiedy Chińczycy w 1953 roku zażądali od wszystkich Tybetańczyków oddania wszelkiej posiadanej broni. Potrafili przez kilka lat nieźle zaleźć chińskim wojskom za skórę. Kiedy w 1959 podeszli pod Lhasę, Chińczycy postanowili aresztować dalajlamę, który odmawiał, klucząc na wszystkie strony, potępienia powstania. To właśnie wtedy Tybetańczycy na wieść o zagrożeniu dalajlamy otoczyli Norbulinkę, w której akurat przebywał, pierścieniem złożonym z 15 000 bezbronnych ludzi. Z kolei chińskie wojsko otoczyło ich zewnętrznym pierścieniem wzywając dalajlamę do poddania się. Dalajlama jednak postanowił inaczej. W czasie bardzo silnej burzy piaskowej wyszedł wraz z najbliższym otoczeniem z Norbulinki, przeszedł niezauważony przez oba pierścienie (pomogła burza) i uciekł w stronę Himalajów. Jego ucieczkę zauważono dopiero dwa dni później, kiedy zdenerwowani Chińczycy zaczęli ostrzeliwać Norbulinke z dział. Zginęło wielu jej bezbronnych obrońców, ale dalajlama się nie poddał, bo go tam już nie było. Dopiero kiedy wkroczono do ruin Norbulinki zorientowano się, co się stało. Podobno trzy dni drogi za uciekającym dalajlamą jechała kawaleria pięciuset Khomów ze specjalnych oddziałów, których członkowie ślubowali raczej zginąć niż poddać się Chińczykom. Chińczycy byli, na szczęście, wyraźnie zdezorientowani i dalajlamy nie ścigali. Dalajlama osiadł w Indiach, powstanie jeszcze się tliło przez kilka lat wspomagane przez CIA, ale kiedy stosunki amerykańsko-chińskie się ociepliły, CIA musiała wstrzymać akcję.
Tybetańczycy są narodem bardzo praktycznym. Na przykład: buddyści nie jedzą mięsa, ale na znacznej części Tybetu nie można uprawiać żadnych roślin i prawie jedynym pożywieniem jest mięso jaka (oprócz przywożonej mąki jęczmiennej, tzompy). Znalezione przez Tybetańczyków rozwiązanie tego dylematu polega na odmówieniu specjalnych modlitw (o ile to możliwe przez sprowadzonego w tym celu mnicha), które mają pomóc jakowi w lepszym (o ile to możliwe ludzkim) kolejnym wcieleniu w zamian za poświęcenie swojego życia dla dobra ludzi.
Nasz przewodnik, Deva, opowiedział nam ostatniego dnia o swoim życiu. Zaczął od tego, że jego matka miała trzech mężów, rodzonych braci. Podobnie, jego trzej bracia mają wspólną żonę. Deva tłumaczył to względami ekonomicznymi: mają trochę ziemi, ale za mało, żeby z niej wyżyć, i małe stado jaków, owiec i kóz, ale też zbyt małe, żeby mogło utrzymać liczną rodzinę. Razem też nie daje ten majątek możliwości dostatniego życia. A tak, jak opowiadał Deva, najstarszy brat, głowa rodziny zajmuje się w lecie gospodarką, a obaj młodsi bracia pracują zarobkowo: jeden jako kierowca ciężarówki, a drugi jako budowniczy domów na zachodzie Tybetu, gdzie Chińczycy przymusowo osiedlają nomadów, a przecież nomadzi nie znają się na budowie domów. Na zimę wszyscy zbierają się w rodzinnym domu. Co porabia sześć sióstr Devy nie wiemy, poza tym, że dwie mieszkają w Lhasie. Sam Deva ma jedną żonę i jednego syna. Ale poliandria jest w Tybecie ciągle powszechna, zwłaszcza na wsi. Wśród bogatych ludzi zdarza się i poligamia, wtedy zwykle siostry wspólnie wychodzą za mąż.
Tybetańczycy chodzą z "różańcami", które mają 108 paciorków i służą do odmawiania sutr i mantr, ale, według Devy, wiekszość ludzi zna tylko jedną mantrę "Om mane padme hum". Jej odmawianie, podobnie jak chodzenie na korę, ma skutkować poprawą karmy.
Ciekawa jest wiara w inkarnowanych lamów, nazywanych tulku i będących wcieleniem któregoś z bodhisatwów lub, w przypadku linii kobiecej, bogiń. Jest takich tybetańskich linii podobno dziewiętnaście (liczba nie sprawdzona, na świecie ma ich być około pięciuset). Podobno jeden z tulku oświadczył niedawno, ze nie zamierza przez długi czas się wcielać. Inkarnowani mnisi lub mniszki cieszą się boską czcią i na przykład ich mocz uchodzi za najlepsze lekarstwo na wszystko. Najbardziej znanym tulku jest dalajlama, wcielenie Awalokiteśwary, drugim w hierarchii jest panczenlama, wcielenie Buddy Amitabhy. Co ciekawe, Amitabha jest ważniejszy w buddyjskiej hierarchii niż Awalokiteśwara, ale dalajlama jest w Tybecie ważniejszy od panczenlamy, bo Awalokiteśwara był pra-potomkiem Tybetańczyków.
Tulku świadomie steruje swoim kolejnym wcieleniem, ale tak w ogólności to o wcieleniu decyduje karma, czyli skutki czynów popełnionych w poprzednich wcieleniach. Czterdzieści dziewięć dni po śmierci to okres przygotowania do kolejnego wcielenia; wtedy można składać za zmarłego ofiary, żeby mu pomóc w możliwie jak najlepszym przyszłym życiu. Po śmierci dusza (buddyści chyba mają tu inny termin) początkowo nie wie co się dzieje, jest jakby uśpiona, ale powoli zaczyna sobie uświadamiać swoją karmę i konieczność takiego a nie innego wcielenia jako jej skutku. W końcu obserwuje stosunek swoich rodziców (też zwierzęta) i wciela się w poczęte dziecko. Może również trafić do piekła, którego buddyjskie opisy w niczym nie ustępują chrześcijańskim. Wydostanie się z piekła jest możliwe, ale niezwykle trudne a męki straszliwe.
Tybetańczycy są na ogół bardzo dobrze nastawieni do turystów i chętnie pozują do zdjęć, czasem nawet sami zachęcają aby ich sfotografować:
 
Photo, please
Jak długo jeszcze utrzyma się ta kultura? Deva twierdzi, że młodzież już nie zna czystego tybetańskiego, a do klasztorów, które są jedynymi miejscami uczenia języka i tradycyjnej religii i kultury tybetańskiej, można obecnie przyjmować tylko osoby pełnoletnie.





12 listopada, 2018

11 listopada

Warszawa, 11 listopada 2018. Widziałem ten pochód kiedyś w telewizji, rzeka biało-czerwonych flag zrobiła na mnie duże wrażenie. Postanowiłem też się na niego wybrać w tym roku, zwłaszcza, że to sto lat po zaborach, a i sam mały paluszek do tej niepodległości przyłożyłem.
Już w metrze w to niedzielne popołudnie tłok jak w zwykły dzień o ósmej rano. Ze stacji wyjść można tylko na stronę przeciwną miejscu zbiórki, ludzi wszędzie pełno, niczego nie słychać, do centrum wydarzeń trudno się dopchać. No i wszędzie flagi:
Waiting for the march
W końcu, długo po odśpiewaniu hymnu, tłum wokół mnie powoli ruszył. Małe grupy młodych ludzi wznoszą okrzyki znane ze stadionów. "Bohaterom cześć i chwała" i "Bóg, honor, ojczyzna", są one natychmiast podejmowane przez wszystkich. Z pewną rezerwą spotyka się "Czerwoną hołotę raz sierpem raz młotem", choć nie jest pozbawione swoistego humoru pojawiającego się w okupacyjnych piosenkach na temat Hitlera. No i oczywiście stadionowe "Biało-czerwone barwy niezwyciężone".
Idę z pochodem tylko do mostu, gdzie tempo znacznie spada, bo trasa ulega znacznemu zwężeniu. Przy Rondzie Dmowskiego i w Alejach Jerozolimskich:
Let us walk
Jeden incydent jest wart zanotowania. Naprzeciwko dawnego domu partii stoi pikieta oddzielona od marszu potrójnym szpalerem, Na brzegu chodnika wolontariusze w pomarańczowych kamizelkach. Odsunięci od nich do tyłu na szerokość chodnika komandosi (?) w czerwonych beretach, bez broni. Za nimi szeroki, wznoszący się do góry trawnik, porośnięty częściowo krzewami. Nad trawnikiem szpaler policjantów w czarnych mundurach i białych kaskach, z tarczami i prawdopodobnie resztą ekwipunku na podobne okazje. Wyglądają wspaniale. Z nad policjantów wystaje jakiś transparent, na którym udało mi się odczytać tylko jedno słowo "konstytucja". To chyba ta słynna pikieta. Dojście do niej zablokowano też z boku, jak potem stwierdziłem wycofując się od mostu. Na widok pikiety młodzież w pochodzie znowu zatęskniła za sierpem i młotem, ale po chwili wszyscy zaczęli śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy". Zupełnie mnie zatkało. Spontaniczna reakcja na dobrze znane z historii skutki sprowadzania obcych do rozstrzygania polskich sporów?
W sumie, dobrze było pobyć z tymi, którzy cieszą się z niepodległości Polski.