31 sierpnia, 2017

Auckland 4



Czwartek, 31 sierpnia. Znowu przekroczyłem linię zmiany daty, ale w przeciwnym kierunku. Wylecieliśmy z Rarotongi we wtorek, 29 sierpnia, tuż przed północą, zresztą z ponad 30-to minutowym opóźnieniem, lecieliśmy około trzy i pół godziny, a kiedy wylądowaliśmy w Auckland było wpół do drugiej (dwie godziny przesunięcia w tył, na Rarotondze było w pół do czwartej), ale 31 sierpnia, czwartek (na Rarotondze 30 sierpnia, środa). Tak wiec zginęła mi z życiorysu środa, 30 sierpnia. Byłem pół dnia za wami – kiedy kończył się wasz dzień, ja go dopiero rozpoczynałem (różnica dokładnie 12 godzin w tył). Teraz jestem 10 godzin przed wami – kiedy kończy się wasz dzień, ja zaczynam kolejny.
Przed rozpoczęciem lotu pilot poinformował nas, że na trasie występuje turbulencja. I była. Po przeleceniu strefy turbulencji, pilot poinformował nas, że opóźnienie odlotu było spowodowane sprawdzaniem w bazie w Auckland, czy w ogóle możemy lecieć w taką turbulencję. Wyszło, że możemy. W Auckland lało jak z cebra.
Końcowy wieczór na Rarotondze był o tyle ciekawy, że odbywająca się w hotelu impreza, czyli bufet obiadowy, tańce i śpiewy, 49 NZD od osoby, rozpoczęła się od … modlitwy. Oceania to obecnie chyba najbardziej chrześcijańska część świata, taka jest opinia jej znawców. Daje się jednak zauważyć również powrót do dawnych obyczajów i wierzeń, określanych często jako „customs”. To też opinia bardziej bywałych niż ja. Taniec w wykonaniu młodych ludzi, nazywany „Cook Islands step dance”, przy akompaniamencie bębnów podających rytm, polega na bardzo szybkim tupaniu, a w przypadku dziewcząt na dodatkowym szybkim kołysaniu biodrami, co wprawia krótkie i dosyć sztywne spódniczki w szalone chybotanie. Podjadłem, ale nie doczekałem do końca imprezy, bo czekał już na mnie samolot.
Zanim dotarłem do mojego lokum i rozgościłem się, zrobiła się piąta nad ranem. Kiedy wstałem o jedenastej świeciło piękne słońce. Ani śladu po nocnej ulewie. Co prawda jestem w dalszym ciągu nad Oceanem Spokojnym, ale atmosfera, w której się znalazłem jest już zupełnie inna.

jak ryba na brzeg
ocean nie zdzierżył
trenuj dalej

Spacer, zakupy, obiad. Czytam o pobycie Theroux na Wyspie Wielkanocnej. Tam też jest sporo pozostałości sztuki obrabiania kamienia, a z Tahiti kursują samoloty. Póki co, czeka na mnie w Auckland kilka wulkanów, ale prognozy pogody nie zachęcają do aktywności na świeżym powietrzu.
Dan w Auckland, 31 sierpnia.

30 sierpnia, 2017

Rarotonga 2



Wtorek, 29 sierpnia czasu lokalnego. Rano popaduje, ale wkrótce pogoda się poprawia i cały dzień świeci słonce i wieje mocny, w porywach bardzo mocny, wiatr. Muszę się wymeldować z hotelu o 10-tej, ale zostawiam plecak i jadę zwiedzać Rarotongę. Moim celem jest najbardziej uzdrowiskowa miejscowość wyspy, Muri, w najciekawszym miejscu laguny, która tu się nieco rozszerza i robi miejsce na kilka motu (wysp). Nazwa motu odnosi się do wysp pobocznych, najważniejszą wyspę tubylcy zwykle nazywają lądem. Interesuje mnie nie tyle plaża i laguna, co starodawny port na północy tego rozszerzenia laguny:
Tutaj, pomiędzy lądem a największą motu, znajduje się głębokie przejście przez rafę:
Przejście jest tam, gdzie nie powstają grzywacze.
Stąd właśnie miało wypłynąć w XIV wieku siedem olbrzymich, oceanicznych kanu, które dowiozły ludzi na Nową Zelandię. Oto ich nazwy:
W historii Maorysów nazwano to wielką imigracją. Na przylądku, obok wyjścia na ocean znajdują się pozostałości marae, na którym, według Lonely Planet, święcono kanu i składano ofiary z ludzi. Może to był ołtarz ofiarny?:
Widok ogólny marae:
Łodzie wielkiej imigracji uczczono „kręgiem kamiennym”, który, według Lonely Planet, ma starożytny rodowód:
Przy każdym z tych małych kamyczków w kręgu umieszczono metalową plakietkę z nazwą jednej z tych łodzi. Inny „krąg kamienny” zbudowano dla uczczenia przypłynięcia na Rarotongę odtworzonych oceanicznych kanu z okazji jakiegoś pacyficznego festiwalu kilkanaście lat temu:
Obecnie takie kanu pływają w tę i we w tę po Pacyfiku. Niektóre, żeby było trudniej, korzystają tylko z tradycyjnych polinezyjskich metod nawigacji.
Po rozpoznaniu miejscowych starożytności jem lunch w The Mooring Fish Cafe, która reklamuje się jako „world reknown”, ale to już pozostawiam fachowcom do oceny. Burger z rybą moha (?) był rzeczywiście świetny, ale poza tym do wyboru tylko tuńczyk w wielu postaciach.
W Muri jest mnóstwo ośrodków i atrakcji, jak na przykład rejs po lagunie, ale ja odbyłem tylko spacer po szosie:
i po plaży:
łapiąc na pożegnanie kilka widoczków pacyficznych:
 
 
Teraz czekam w restauracji mojego hotelu na wieczór kulturalny, tzn. tańce w wykonaniu chłopaków i dziewczyn, które wczoraj zresztą obejrzałem na próbie odbywającej się przed moim oknem. A samolot odlatuje dopiero o 23:10. Znowu pada, ale za 20 min otworzą bufet.
Dan na Rarotonga, 29 sierpnia czasu lokalnego.

29 sierpnia, 2017

Mauke 4, Rarotonga



28 sierpnia czasu lokalnego. Jeszcze jedna zagadka się wczoraj wyjaśniła. Ta olbrzymia choinka, którą sfotografowałem na Atiu i dopytywałem się czytelników, co zacz, to Araucaria heterophylla, nazywana po angielsku Norfolk pine, drzewo endemiczne dla Wyspy Norfolk (między Australią, Nową Zelandią i Nową Kaledonią), ale obecnie chętnie sadzona na całym świecie. Z białych, pierwszy zwrócił na nią uwagę kapitan Cook kiedy odkrywał Wyspę Norfolk.
Pojechałem z rana poszukać tych zabronionych marae. Rzeczywiście, oba są używane. Oto główne z nich (wyspowe? wioskowe?), z oznaczonymi miejscami dla każdego z obradujących:


Wódz (?) ma wyróżnione siedzenie:
A prywatne, rodzinne (rodowe?) marae wygląda tak:
z siedzeniem dla  szefa:
Wprowadzenie u nas tego typu siedzeń dobrze by wpłynęło na rzeczowość obrad wielu ciał społecznych.
Zaglądam jeszcze na plażę. Kraby przebrane za ślimaki obsiadły kawałek jakiegoś niezidentyfikowanego ścierwa:
Wczesnym popołudniem lecę na Rarotongę. Nieoczekiwanie, w ostatniej chwili, każą mi zapłacić za posiłki (Island Hopper już potwierdził, że były wliczone w moją opłatę, zobaczymy co z tym będzie), ale dostałem kukańską koszulkę, biało-czerwony wieniec, girlandę z liści i biało-czerwony wianek na głowę. Tu wszyscy są tak żegnani i wnętrze samolotu przypomina oranżerię. Znowu byłem jedynym białym, ale za to do samolotu załadowano dwie świńskie tusze. Zjawił się też nasz wczorajszy przewodnik, tym razem służbowo, jest tutejszym policjantem, z Martinem z Australii (tym drugim turystą na wyspie). Do maukańskich ciekawostek dodał jeszcze i to, że w jednej z jaskiń nurkowano na głębokość ponad 80 metrów (z aparatami, oczywiście). Po starcie udało mi się sfotografować kawałek krętego brzegu nadmorskiego makatea, można również dostrzec zróżnicowanie ekosystemów wyspy:
Po przylocie natychmiast wykupiłem dostęp do internetu.
Jutrzejszy dzień spędzę na Rarotondze, samolot do Auckland mam dopiero późnym wieczorem. A tam ma być chłodno i deszczowo przez cały tydzień. Ale ja już za 6 dni będę w domu!
Dan na Rarotondze, 28 sierpnia czasu lokalnego.

Mauke 3



Niedziela, 27 sierpnia czasu lokalnego. Muszę uczciwie stwierdzić, że moje uwagi na temat powszechnego występowania otyłości wśród Polinezyjczyków nie dotyczą populacji Mauke, a przynajmniej jej subpopulacji katolickiej, a przynajmniej tej części katolików, którzy przyszli na mszę o godz. 07:30 u św. Marty (w niedzielę jest jeszcze jedna msza o 09:30 u św. Michała). Według niektórych tusza jest w Oceanii oznaką wysokiego statusu społecznego, więc może po prostu, jak pisał św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian, "Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych."…
W nocy i przed południem wiało bardzo mocno, morze zbielało od grzywaczy. Nie miałem ochoty wystawiać się na wiatr i siedziałem w domu. Czytałem i zastanawiałem się, czy nie warto by pojechać na Markizy, zahaczając po drodze o Wyspy Towarzystwa (Tahiti). Jest tam bardzo dużo pozostałości kamiennych budowli i rzeźb. Daje już chyba o sobie znać zmęczenie podróżowaniem, chociaż starałem się ostrożnie miarkować zwiedzanie. W takich chwilach ucieczka w planowanie następnej podróży daje miłe wytchnienie. Paluch zaczyna z powrotem przypominać ludzi, katar rozkładowo się wycofuje, więc taka niechęć do silnego wiatru jest trudno wytłumaczalna. 
Po południu wsiadam na rower i gnam na umówione zwiedzanie wyspy. Okazuje się, że jedzie z nami ten drugi turysta na wyspie:
Spędza on tu dwa tygodnie swojego urlopu i potem jeszcze będzie tydzień na innej wyspie, Mitiaro. Jest tu już po raz drugi.
Jedziemy do wnętrza wyspy. Podobnie jak na Atiu, podmokłe tereny pomiędzy wulkanicznym wnętrzem a makateą są intensywnie uprawiane. Część powierzchni uprawnej jest jednak zarośnięta chwastami, bo ludzi na wyspie niewielu i zapotrzebowanie na lokalną żywność też nieduże. Na Mauke mieszka teraz niecałe trzysta osób. Każdy uprawia tylko dla siebie. Wiele wyjechało. Nasz przewodnik wrócił z żoną z Auckland, ale ich dzieci są dalej w Nowej Zelandii. Niektóre z tych mokradeł znajdują się w głębokich dolinach pomiędzy klifami:
Widoczne są uprawy taro. Odwiedzamy dwie jaskinie, obie znajduję się w wyraźnych zapadliskach:
 i mają zalane wejścia:
 
W obu nurkując można się dostać do dalszych części, podobno bardzo ciekawych. W jednej z nich znaleziono kanu. Nikt nie ma pojęcia, jak i kiedy ono się tam dostało. Póki co, to podziemne jeziorko, które jest bliżej wioski, jest częstym miejscem zabaw dzieci.
Zarośla banyanu (Ficus benghalensis) są jedną z atrakcji przyrodniczych wyspy:
To właśnie banyan utworzył kurtynę przy wejściu do jaskini kopeka na Atiu, jak się teraz zorientowałem.
Podobnie, endemiczny na Mauke (chociaż poprzednio występował na kilku Wyspach Cooka, ale nigdzie indziej) gatunek pandanusa:
i jego owoc:
Poniżej, na pierwszym planie krzak kawy arabika, pozostałość po próbach jej wprowadzenia (tu się nie udało, ale kawę uprawia się na Atiu).
W drodze powrotnej nasz przewodnik pokazuje mi jeszcze jedno marae, ale nie chce tam iść. Niektórzy patrzą krzywym okiem na odwiedzanie pogańskich miejsc w niedzielę, ale jutro będę mógł tam spokojnie zajść. Niedawno powstało też nowe marae należące do jego rodziny. Pokazuje mi je, ale nie zatrzymuje się. Zatrzymam się więc jutro. Wyjaśnia się sprawa tego "marae". które zauważyłem wczoraj."Marae" to było imię jednego z wodzów (ariki), a jego imieniem nazwano ośrodek zdrowia, znajdujący się obok; kamienie ustawiono dla ozdoby.
Wracam dłuższą drogą dookoła wyspy, bo nie byłem jeszcze na południowo-wschodnim wybrzeżu. A tam… pechowiec:
Ten statek rozbił się w 2010 roku na rafie. Większość ładunku uratowano dzięki pomocy mieszkańców, którzy utworzyli żywy łańcuch od rafy przez lagunę do brzegu. Któryś z późniejszych sztormów miotnął pusty wrak na nadbrzeżny klif.
Jeszcze kilka morskich pejzaży:
 
 
 
I kilka zdjęć koralowej skały z nadbrzeżnej makatea:
 
W lewym dolnym rogu: kolczate muszle malutkich ślimaków udatnie udają otaczającą je skałę.
A kraby:
są gotowe skakać do morza na mój widok :-).
Dan na Rarotonga, 28 sierpnia czasu lokalnego.