19 sierpnia, 2018

Szanghaj i powrót do Warszawy

Piątek, 17 sierpnia. Największym skarbem Szanghaju jest nefrytowy Budda. Przywiózł go pod koniec XIX wieku mnich, który udał się na pielgrzymkę do Tybetu i wracał przez Birmę, skąd zabrał z sobą (kupił?, dostał w prezencie?) ten posąg. W świątyni nie można fotografować, więc go opiszę. Budda, mniej więcej naturalnej wielkości, siedzi w pozycji lotosu i wykonuje klasyczną mudrę wezwania Ziemi (ziemi?) na świadka: dotyka ziemi czubkami palców prawej dłoni skierowanej zewnętrzną stroną do przodu. Ten gest wykonał Budda tuż przed osiągnięciem stanu oświecenia wzywając Ziemię na świadka, że nie uległ pokusom nasyłanym przez demona prześladowcę, który próbował odwieźć go od medytacji. Motyw kuszenia jest też dobrze znany z pism Ojców Pustyni, mnichów i eremitów chrześcijańskich osiedlających się na pustyniach Egiptu, Syrii i Palestyny od IV wieku naszej ery. Dla tego posągu zbudowano specjalną świątynię:
The main building of the Temple of Jade Budda was moved back for 20 m a few years ago
W rzeczywistości tych nefrytowych posągów jest dwa: drugi, Budda w pozycji leżącej (mającej reprezentować stan Nirwany), został podarowany na początku XX wieku przez przemysłowca z Singapuru. Nefryt kojarzy się (przynajmniej mi) z zielenią, ale w rzeczywistości jego kolory zmieniają się od czerni do bieli. Te posągi z Szanghaju są oba białe, ale Budda siedzący ma chyba lekki odcień brązu, leżący jest całkiem biały (a pstryknąłem, tego nikt nie pilnował, w odróżnieniu od siedzącego; leżący jest zresztą w bocznym pawilonie, a siedzący na zapleczu głównego ołtarza. Uwaga: jak dowiaduję się z przewodnika, są tu dwa posągi wypoczywającego Buddy: jeden nieduży i nefrytowy, a drugi znacznie większy i zrobiony z marmuru, nie jestem pewien, który nam pokazano; ponieważ jednak ten leżący był raczej mniejszy niż większy niż siedzący, więc chyba widzieliśmy nefrytowego):
Sleeping (symbolizes Nirvana) Budda of white jade (nephrite)
Przypomina mi się moje gorące a nie spełnione pragnienie odwiedzenia muzeum jadeitu w San Jose, stolicy Kostaryki. Nefryt (jadeit) był bardzo ceniony po obu stronach Pacyfiku.
Można zadać pytanie, jak te posągi przetrwały "rewolucję kulturalną". Zapakowano je w wielkie skrzynie, które oklejono w całości portretami Sternika Narodu: nikt z hunwejbinów nie odważył się ich otworzyć. Jak widać, nawet chiński komunizm ma swoje tabu :-).
W tej świątyni rezyduje też bogini Guanyin, Pani Łaski, do której są zanoszone prośby w najróżniejszych potrzebach. Obecnie twierdzi się, w zgodzie z najnowszymi trendami, że to ani bogini ani bóg. Trzecia płeć? :-) Dla buddystów ma to oznaczać transcendencję poza ograniczenia płci, ale ciekawe, że tylko w jej przypadku.
Kolejną atrakcją Szanghaju jest Chińska Dzielnica. Tak, tak: był to wydzielony i otoczony murem obszar, gdzie mogli mieszkać Chińczycy. Szanghaj był przecież terenem europejskich koncesji, Chińczycy przychodzili tam ze swojej dzielnicy jako służący itp. Architektura wspaniała:
The Chinese Quarter in Shanghai
Natrafiam niechcący na taoistyczną świątynię bóstwa opiekuńczego miasta. Schemat bardzo podobny do świątyń buddyjskich, ale bardziej ludzki. Zaraz przy wejściu ołtarz z posągiem generała z I wieku przed n.e., obok niego dwu sędziów:
In Taoist temple: a general and two judges.
Po bokach strażnicy, ale nie wyglądają na demonów jak u buddystów:
In Taoist temple: the guards do not look so demonic as in Budddist temples
Po lunchu zaczyna znowu padać i to porządnie: spędzamy czas na szanghajskim deptaku handlowym. Rejs po rzece znowu odwołany, choć pod wieczór przestaje padać. Czekamy więc na nadbrzeżu na wieczorne oświetlenie nowej dzielnicy Szanghaju. W międzyczasie zdobywam niezbity dowód (dla niedowiarków, mi on niepotrzebny), że dziewczyny też myślą:
Girls think too
Nowe centrum handlowe po drugiej stronie rzeki w barwnym, ciągle zmieniającym kolory, oświetleniu:
The new business center of Shanghai in evening colors
Po lewej wieża telewizyjna Perła Orientu z tarasem widokowym o szklanej podłodze (niestety nie było wystarczająco dużo chętnych, żeby nas tam zawieźli w ramach wycieczki fakultatywnej - potrzeba dziesięciu osób). Po prawej widać drugi (po Dubaju) co do wysokości budynek świata Shanghai Tower: 632 m. Jego wierzchołek tonie w chmurach; tak było przez cały czas naszego pobytu, co wiem bo obserwowałem go z okna mojego pokoju w hotelu.
A tak wyglądają obecnie nadrzeczne budynki byłej koncesji angielskiej (po naszej stronie rzeki, obecnie wszystkie są własnością chińskiego rządu):
The buildings of former English concession in the evening
 Po tych wszystkich emocjach wsiadamy do Maglevu, superszybkiego pociągu he buiporuszającego się na poduszce magnetycznej i kursującego między miastem a lotniskiem. Niestety osiąga on z nami tylko 300 km na godzinę, a jeszcze niedawno jeździł z prędkością 460 km na godzinę (to sprawa kosztów, podobno) i, o dziwo, trzęsie na boki. Jazda trwa 8 minut.
Lot do Dohy i potem do Warszawy bez ciekawych przygód; może warto tylko wspomnieć wspaniałe skrzypce Joshui Bell'a w utworach Maxa Brucha: Fantazji Szkockiej i koncercie skrzypcowym.

Sobota, 18 sierpnia. W domu rozpakowuję się z grubsza, robię zakupy, przegryzam coś i dochodzę do wniosku, że nie jestem głodny, więc trochę sobie poczytam i odpocznę. Jest piąta po południu. Kładę się z książką, czytam chwilę, odkładam książkę i kiedy otwieram oczy zbiera się do świtania. Zamykam więc oczy i otwieram ponownie około piątej, kiedy jest już jasno i mogę sprawdzić godzinę.

16 sierpnia, 2018

Okolice Szanghaju: ogrody, jedwab, Wenecja Wschodu

Środa, 15 sierpnia, Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny. Dla nas to dzień przeprowadzki z Lhasy do Szanghaju. Lecimy z przesiadką w Xi'an'ie, znanym z Terakotowej Armii. Ale czasu mamy tylko tyle, żeby przejść z samolotu do samolotu. W hotelu jesteśmy dopiero o 11-tej wieczorem Idę natychmiast spać.
Czwartek, 16 sierpnia. Tzw. wycieczka fakultatywna (dopłata 70 USD, łącznie z lunchem). Najpierw miasto Suzhou, znane ze wspaniałych klasycznych chińskich ogrodów. Zwiedzamy tylko jeden, podobno najpiękniejszy ale i najmniejszy: Ogród Mistrza Sieci (nazwy są tu często poetyckie i nawiązują do znanych wszystkim utworów). Wspaniałe wapienne skały porozstawiane w dużej ilości, jak to w Chinach:
Rocks in the Master-of-Nets Garden, Suzhou
ale nie tylko one decydują o uroku tego miejsca:

The Rosy Cloud Pool in the Master-of-Nets Garden
Inside the pavilons, the Master-of-Nets Garden
Kupuję książkę po angielsku poświęconą tutejszym ogrodom. Potem fabryka jedwabiu i pokaz tradycyjnych metod jego produkcji. Po lunchu jedziemy do Luzhi, nazywanego czasem Wenecją Wschodu ze względu na wiele kanałów przecinających miasto: półgodzinny rejs po kanałach i zwiedzanie starówki na piechotę:
Luzhi from a boat
and from a bridge
More channels
This mythical beast can travel 9000 km per day and knows many languages (Jumbo-jet and its staff?)
Modern abstract art (?)
Water is not only for tourists
Niestety, dowiadujemy się w Luzhi, że ze względu na deszcz zostaje odwołana druga wycieczka fakultatywna (30 USD), czyli wieczorny rejs po rzece przepływającej przez centrum Szanghaju. Rzeczywiście, wracając autobusem do miasta wjeżdżamy wkrótce w strefę silnych opadów. Może jutro będzie lepiej? Jutro, czyli w dzień powrotu do domu. Ale odlot mamy dopiero po 23-ciej, więc jest jeszcze zaplanowane zwiedzanie Szanghaju i, jak się uda, tuż przed wyjazdem na lotnisko zaległy rejs.

15 sierpnia, 2018

Lhasa: klasztory Drepung i Sera, Norbulinka


Wtorek, 14 sierpnia. Dalsze zwiedzanie Lhasy, wszystkie obiekty położone są na obrzeżach miasta. Klasztor Drepung, założony w XV wieku jako jeden pierwszych klasztorów Żółtych Czapek, była to siedziba dalajlamów, dopóki dalajlama piąty nie zbudował Potali w XVII wieku. Fragmenty klasztoru:
Drepung Monastery
oraz widok z klasztoru na nową Lhasę i jej otoczenie:
The view from Drepung towards new Lhasa quarters and the mountains behind
Malunki na skałach w okolicy klasztoru (w środku, między Buddami, przedstawienie ptaka Garudy, czyli rumaka boga Wisznu; jakie ma on znaczenie dla buddystów?):
Rock paintings at Drepung
Był to jednocześnie jeden z największych klasztorów na świecie. Przed przyjściem Chińczyków mieszkało tu 10 000 mnichów, obecnie ok. 400.  Wielu mnichów wyemigrowało z dalajlamą, resztę wyrzucono. Same budynki niewiele ucierpiały.  Na święto jogurtu jest tu wywieszona olbrzymia thanka z jednym z symboli buddyjskich:
A huge thanka high on a mountain slope over the Drepung Monastery
A na pożegnanie, na stoiskach z pamiątkami, znajduję za szybą banknot tybetański z czasów przed "przyjściem Chińczyków" (tak tu często mówią):
Tibetan note before "Chinese came" with Tibetan script

Kolejnym obiektem na naszej trasie jest letni pałac dalajlamów Norbulinka, założony przez siódmego dalajlamę, który przyjeżdżał tu leczyć reumatyzm w gorących źródłach. Rozbudowany znacznie przez trzynastego dalajlamę, najnowszy budynek otrzymał od obecnego, czternastego dalajlamę, który cieszył się nim tylko trzy lata i stąd wymknął się Chińczykom na wygnanie do Indii.
Summer palace of dalajlama at Norbulinka
 To tutaj koncentrują się obchody święta jogurtu: w olbrzymim parku (najwyżej położony park na świecie) rodziny rozkładają się na piknik:
Let's go for picnic: this is the yogurth festival!
Picnic at Norbulinka Park
Need more food?
Na specjalnej scenie obok pawilonu, skąd dalajlama mógł obserwować wydarzenia, cały dzień odbywają się przedstawienia tradycyjnych oper.
Traditional Tibetan opera
Święto trwa tydzień, teren jest codziennie zalany Tybetańczykami

Klasztor Sera to prawie rówieśnik klasztoru Drepung, należy również do sekty Żółtych Czapek:
The entrance to the main temple at the Sera Monastery
Oglądamy tu mandale usypane przez mnichów z kolorowego piasku (niestety w szklanych gablotach):
Mandalas from sand (typically they are destroyed after festival)
Zwykle takie mandale są niszczone po zakończeniu święta, na które zostały przygotowane, a piasek zabierają do domów pielgrzymi jako relikwie. Obecnie jednak każdy może obejrzeć takie mandale umieszczone w szklanych gablotach. Sera była ważnym centrum nauczania buddyzmu, nawet obecnie działają tu trzy „wydziały”: w jednym nauczany jest buddyzm tantryczny, w dwu pozostałych filozofia buddyjska. Mnichów jest ok. 400. Codziennie odbywają się publiczne dysputy studentów z charakterystycznym tańcem i klaskaniem w dłonie zadającego pytania, odpowiadający siedzi na ziemi. Po pewnym czasie następuje zmiana ról:
Public discussion of young monks at Sera (click to start the movie)

Wieczorem szukam herbaty z jaczym masłem. Piłem ją już dwukrotnie i polubiłem, ale typowa odpowiedź jest „akurat nie mamy” albo jest serwowana w olbrzymich termosach na trzydzieści lub piętnaście filiżanek  (a oprócz mnie właściwie nie ma chętnych w naszej grupie). Teraz spotkało mnie podobne przyjęcie, ale w końcu ją dostałem dzięki jakiemuś Tybetańczykowi, który mnie zaprosił na pogawędkę, i to jako poczęstunek. Mój towarzysz od czasu do czasu walił pięścią w otwartą dłoń i smętnie mówił "Ech, Chinese".

14 sierpnia, 2018

Gyangtse i Shigatse

To wynik podziału zbyt dużego posta: ciąg dalszy skróconego posta nazwanego obecnie Jezioro Yamdrok i Przełęcz Karo 

Niedziela, 12 sierpnia. Całą noc pada, ale rano, kiedy wracam ze śniadania, mam za oknem piękną tęczę. Dzień będzie suchy, częściowo nawet słoneczny. Rano zwiedzamy klasztor Palcho, w którym zgodnie żyją mnisi trzech tybetańskich sekt buddyjskich (co się  gdzie indziej nie zdarza). Klasztory buddyjskie są bardzo fotogeniczne:
Palcho monastery in Gyangste surrounded by a high wall
Kumbum (stupa) in Palcho is 35 m high: it is one of the symbols of Tibetan buddhism
A w środku?
Meeting room: here all monks gather to chant mantras and sutras 
The library with Tibetan scripts
The altar with Buddha Siakjamuni (the Present Buddha)
Na wysokim wzgórzu nad miastem króluje pałac-zamek, historyczna siedziba miejscowych możnowładców, niestety zamknięty dla zwiedzających:
The castle in Gyangtse over the old city and the temple
Droga z Gyangtse do Shigatsu (drugiego co do wielkości miasta w Tybecie, trochę ponad 200 000 mieszkańców) prowadzi przez najżyźniejszy obszar Tybetu, ale to tylko 90 km.

W Shigatse kolejny klasztor na naszej ścieżce: Tashilhumpo, siedziba panczenlamy, drugiego w tybetańskiej hierarchii lamy-wcielenia jednego z bodhisattwów. Aktualny panczenlama akurat przebywa w klasztorze na wakacjach, na stałe rezyduje w Pekinie. Nic dziwnego, że dalajlama nie uznał jego wyboru sterownego przez chińczyków. Historycznie, panczenlama sprawował też władzę świecką w prefekturze Shigatse (wyłączonej spod legislatury dalajlamy) od chyba XVIII wieku. Obejmowała miedzy innymi, jak i teraz, północne stoki Mount Everest'u.
Private apartments of panchenlama (those with orange courtains)

Okazało się, że nasz przewodnik spędził w tym klasztorze trzynaście lat, wstępując tu w wieku lat jedenastu. Musiał odejść w związku z niepokojami po wyborze "aktualnego" panczenlamy w 1995 roku i nie dostał zgody na wstąpienie do innego klasztoru.
Teraz ma żonę i dziewięcioletniego syna.
Our guide Dewa (in white shirt) spent in Tashilhumpo monastery 13 years as a monk
Klasztor został zdewastowany w czasie "rewolucji kulturalnej" włącznie ze zniszczeniem grobów poprzednich panczenlamów (w formie czortenów-mandali); co z ich szczątków udało się potem wygrzebać z ruin, zebrano teraz w jednym wspólnym czortenie. Ponieważ jednak klasztory i świątynie burzyli Tybetańczycy, przeważnie nie z własnej woli, chociaż różnie to bywało, ocalał budynek z czortenem panczenlamy szóstego (o ile nie pomyliłem numeracji), chociaż nikt nie wie dlaczego ocalał i dlaczego akurat ten. Wszystkie pozostałe budynki zostały odbudowane. Obecnie przebywa tu 900 mnichów (tradycyjnie 4000), co jest oszałamiająca liczbą, jak na chiński Tybet, ale niewątpliwie wynika to z dobrego "ustawienia" panczenlamy.
Details of wooden artwork

W klasztorze jest też pochowany poprzedni, dziesiąty panczenlama, który zmarł już po „rewolucji kulturalnej”. Ciała lamów i panczenlamów są tu konserwowane w soli, czasem nawet w pozycji stojącej lub siedzącej, i, po okresie publicznego wystawienia, chowane (razem z solą) w czortenie. Ciała innych ważnych lamów, na przykład opatów klasztorów, są kremowane a prochy umieszczane w czortenach (odpowiednio mniejszych). Ciała zwykłych ludzi mają pogrzeb podniebny lub wodny. W pierwszym wypadku, najbardziej rozpowszechnionym, ciała są rozdrabniane i przeznaczane na pokarm dla sępów i innych ptaków. W drugim, po prostu spuszczane do rzeki. W obu wypadkach właściciele ciał mają jeszcze okazję wspomóc istoty żywe. Pochowanie ciała w ziemi jest stosowane tylko wobec największych złoczyńców, ziemia ma zamknąć im dostęp do kolejnych dobrych wcieleń.
Jutro wracamy do Lhasy. A póki co, znowu się rozpadało.

13 sierpnia, 2018

Powrót do Lhasy, kora wokół Jokhang, literatura tybetańska



Poniedziałek, 13 sierpnia. Przejazd z Shigatse do Lhasy. Wzdłuż szosy biegnie nowa linia kolejowa łącząca te miasta:
New railroad Lhasa - Shigatse
Na przełomach Jarlungu:
Jarlung rivers cuts its way across mountains
ginie ona w tunelach, bo nie ma tam miejsca na szosę i tory. Wokół wspaniałe góry  (pokazują się na chwilę ośnieżone szczyty, ale to po drugiej stronie autobusu, więc dowiaduję się o tym poniewczasie):
 
Fantastic mauntains around!
Po drodze mijamy klasztor bon, przedbuddyjskiej religii Tybetu (z której tutejszy buddyzm wiele przejął, obecnie oficjalnie uznana przez dalajlamę jako autentyczna religia tybetańska):
Monastery of bon - pre-buddist Tybetan religion - surrounded by prayer flags

Wieczorem odbywam korę wokół świątyni Jokhang (Dżokhang) ulicami miasta (nie fotografowałem w tym czasie, więc tylko słowna relacja). Korę buddyści odbywają zawsze w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara (wyznawcy przedbuddyjskiej religii bon w przeciwnym kierunku, ale oczywiście nie wokół świątyń buddyjskich - mają swoje; święte góry i jeziora są natomiast wspólne i tam można ich odróżnić po kierunku okrążania). Na korze wokół Jokhang tłum jest tak duży, że poruszanie się w przeciwnym kierunku jest znacznie utrudnione. Ludzie idą, wielu z różańcami, niektórzy z młynkami modlitewnymi. Dzieci, młodzi, średni i starzy. Stroje tradycyjne, garnitury albo dżinsy. Część pątników odmierza trasę długością własnego ciała: przyklękają, wyciągają się na całą długość ciała z rękami w przedzie, podnoszą się, robią trzy kroki do punktu, gdzie sięgały czubki palców, i powtarzają całą procedurę od nowa. Niektórzy mają ochronne fartuchy, częste są grube rękawice, a niektórzy mają deseczki na kolanach i dłoniach. Na takich deseczkach można się silnie odbić i dodatkowy kawałek przejechać w pozycji leżącej: kamienie na ulicy są dobrze wyślizgane. Czasem koło takiej pątniczki kręci się córeczka, czasem „kroczą” tak całe rodziny. Pod zamkniętą już o tej porze świątynią ludzie biją pokłony, w dzień biją i przed i na dziedzińcu, ale jest ich mniej ze względu na upał. Spędziłem kiedyś trzy dni (dokładniej dwie noce) w buddyjskiej świątyni w Korei: uczyli mnie między innymi i bicia pokłonów (dla nie-buddystów ma to być poznawanie buddyjskiej kultury): zrobienie 100 pokłonów daje trochę w kość, ale można się szybko wytrenować. Kora wokół Jokhang to nie więcej niż półtora kilometra, ale kora wokół świętej góry Kajlasu (?, na zachodzie Tybetu) zajmuje metodą odmierzania ciałem pięćdziesiąt dni, jak się dowiedział pewien dziennikarz, który spotkał tam dwu staruszków odbywających ją w ten sposób. Trasa ma długość ponad pięćdziesiąt kilometrów i przechodzi przez przełęcz ponad 5700 m n.p.m. Tybetańczycy zwykle robią ją w jeden dzień, turyści w trzy.
Ponieważ nie byłem zbyt zaangażowanym pielgrzymem, kiedy natrafiłem na księgarnię natychmiast do niej wszedłem. Z lewej strony książki czysto chińskie, z prawej tybetańsko-chińskie (Tybetańczycy mają własny alfabet od siódmego wieku naszej ery). Okazało się, że są tu akurat dokładnie trzy książki z angielskim tekstem: jedna z nich to podręcznik angielskiego dla szkół, drugą zakupiłem od razu, a trzecią następnego dnia.
Moja pierwsza książka po tybetańsku to zbiór porad etyczno-religijnych napisach około trzystu lat temu i splatających elementy buddyjskie z islamskimi. Tytuł „Khache Phalu’s Book of Advice”; Khache oznacza w tybetańskim muzułmanina, a Phalu to imię. W Lhasie i Shigatse istniały kolonie muzułmanów kaszmirskich, powstałe w celach handlowych, przynajmniej od XVII wieku, i stąd te wzajemne relacje. Nie wiadomo, kto ten tekst napisał, niektórzy przypisują go siódmemu panczenlamie lub jego mistrzowi duchowemu, który miał kaszmirskiego przyjaciela, inni jednemu z muzułmanów, który urodził się w Tybecie i perfekcyjnie znał tybetański. Tekst jest napisany mową wiązaną, która w Tybecie ma bardzo ścisłe reguły, oraz zawiera typowo tybetańska metaforykę. Ale odwołuje się kilkakrotnie do „Najwyższej istoty” czyli Boga, a niektóre fragmenty wydają się być inspirowane przez poematy perskiego poety Saadi’ego „Gulistan” i „Bustan”. Książka zawiera, oprócz tekstu tybetańskiego, tłumaczenie na angielski oraz obszerne wprowadzenie po angielsku. Została wydana przez Tibet’s People Press w 2015 roku.  Druga książka nosi angielski tytuł „The senile woman’s eulogy of the dispute between the tea fairy and the chang fairy”; chang to nazwa jęczmiennego lub ryżowego piwa produkowanego w Tybecie i Nepalu. Oprócz tekstu tybetańskiego, znajdziemy tu tłumaczenia na chiński i angielski oraz komentarz po chińsku z angielskimi wstawkami; opis wydawcy jest tylko po chińsku, rok wydania 2014.