Na tym dworcu jest jednak jedno warte wspomnienia miejsce:
![]() |
A bookstore at Warszawa Śródmieście local train station. |
A book with maps from XIII to XIX century. |
Album jest jednocześnie nowożytną historią poznawania naszego globu, a zawiera również mapę opracowaną ściśle według opisów Ptolemeusza. Nie sposób tu komentować tej historii, a większość pokazanych map to jednocześnie dzieła sztuki. Przypadkowo czytałem w tym czasie o działalności Royal Geographical Society przy okazji jego zaangażowania w wyprawy do amazońskiej dżungli, przedstawione w książce Davida Granna Zaginione miasto Z. Towarzystwo, powstałe w 1830, dążyło do usunięcia białych plam z map i w tym celu szkoliło przyszłych podróżników w dokładnym określaniu pozycji geograficznej (trzeba było z sobą tachać ciężkie instrumenty), odległości, kątów w terenie, itp. Przy okazji uczono również sztuki przetrwania w ekstremalnych warunkach. Szczególnie zafascynowały mnie metody przygotowywania poduszki z błota... Skądinąd wiadomo, że niektórzy absolwenci byli dalej doszkalani przez angielskie służby specjalne.
Książka zawiera oczywiście zakaz kopiowania i rozpowszechniania wszelkimi środkami, więc jedynie, w celu wprowadzenia w jej klimat, dodam zdjęcie starej mapy zrobione przeze mnie w muzeum (więcej o tym wkrótce), gdzie nie zabraniano fotografować:
An old map of Americas from the temporary exhibition of Peruvian colonial art in the National Museum, Warsaw. |
Teraz szukamy map w internecie, są tam też zdjęcia terenu, trzymamy je w komórkach, co w połączeniu z GPS-em z każdego czyni bezbłędnego podróżnika. Szedłem kiedyś z GPS-em ale bez mapy - chodziło o to, żeby wrócić do punktu wyjścia w skomplikowanym terenie. Przyznam się jednak, że najbardziej lubię mapy papierowe, zawsze się o taką mapę lub mapkę staram, kiedy gdzieś jadę, zbieram mapki rozdawane w punktach turystycznych, i nigdy żadnych map nie wyrzucam.
Ciekawe, co i kiedy wyłowię znowu w księgarni na dworcu Warszawa Śródmieście?
Ciekawe, swoją drogą, jak zapełniały się te puste miejsca na mapach, które dawniej oznaczano: "Ubi leones". I nie myslę tu o bezdrożach Ameryki, Azji czy Australii, ale choćby o naszych Tatrach, zanim nie pojawił się tam Zajszner, Staszic i reszta tego towarzystwa. Oglądam taką mapę "Tatra versus septemtrionem" z 1796. Po jednej stronie Galizien, po drugiej Liptauer Comitat czyli Liptowski Komitat, gdzie tak obecni w rozmaitych opowieściach Liptacy. pośrodku zarysy gór, dość umownie zaznaczone jako: Stara Robota, Jarzembina, Czerwony Wirch Mons, Meer Auge, Samnik Mons, Smerczyn Mons etc. Podejrzewam, że jeszcze w czasach, gdy m.in. toczyła się tam akcja "Popiołów", sporo tych terenów było "ubi leones" dla podróżników, tyle, że, jak pokazał to autor wymienionego dzieła, raczej nie lwy tam zagrażały.
OdpowiedzUsuńLwy w Tatrach! Może i tak bywało... Do Grecji i Italii nie tak daleko, a tam mieszkały, dopóki ich nie wybito. Białe plamy na mapach w górach to dobry materiał historyczny, długo utrzymywały się górsko-mapie błędy. Teraz to każdy kominek i żeberko na co atrakcyjniejszych tatrzańskich ścianach ma swojego zdobywcę i opis. A co Tatrom po Żeromskim? Bij zabij, nie pamiętam "Popiołów" (ponad trójkę z polskiego nie wychodziłem :-))
UsuńAno Rafał Olbromski z Heleną de Wirth tam romansował z dala od męża, póki ich w Oknie Skalnym zbójnicy nie opadli, co w konwencji koszmaru sennego ukazał pan Wajda w swej ekranizacji. Sam Żeromski Tatry lubiał i chadzał tamże często, osobliwie w Dolinie Kościeliskiej bywał. Niestety, w "Popiołach" zaciera topografię i rzecz po młodopolsku gmatwa: pani szambelanowa bez żadnych sług i obstawy w terenie, słynącym ze zbójowania? Gdzie przywiązywało się delikwenta do powały i polewało wrzącym smalcem, by wyznał gdzie dutki, a dziurganie nie było wcale takie rzadkie. Cóż, lepszy jest autor w batalistyce, napoleońskich realiach i politycznych rozgrywkach z początku XIX wieku.
UsuńWrzący smalec (szmalec, jak gdzie nie gdzie mówią) i dutki w połączeniu ze zbójeckimi praktykami nasuwają mi na myśl ciekawą etymologię naszego "szmalu". Kto da inną?
UsuńTa etymologia to jeszcze jedno potwierdzenie, że podróże kształcą, a zwłaszcza te po białych plamach. "Popioły", książkowe czy filmowe, są dla mnie, jak już zaznaczyłem wcześniej, prawdziwą białą plamą, nie przykrytą jeszcze żadnym popiołem pamięci czy edukacji. I może niech tak zostanie...