Sobota, 27 kwietnia 2019. Valparaiso, Chile. Znowu wdrapałem się (a właściwie wczołgałem) na jeden z tych taśmociągów turystycznych, które oplatają gęstą siecią cały nasz glob. Tym razem było to dwie i pół godziny do Londynu, dwie godziny na przesiadkę na Heathrow i czternaście godzin nocnego lotu już bezpośrednio do Santiago de Chile. Wyjazd odbył się zgodnie ze znanym z wcześniejszych podróży scenariuszem, czyli zapalenie gardła i zatokowy katar rozpoczęte trzy dni przed odlotem, a na dodatek odnowiona dwa tygodnie wcześniej stara kontuzja nogi. Lot był znośny, ale skołowany jestem kompletnie, jeszcze w dodatku na silnych lekach. Okazało się, że z lotniska mam bezpośredni autobus do Valparaiso nad Oceanem Spokojnym, gdzie zaplanowałem sobie trochę odpoczynku po standardowych (oczekiwanych tylko w momencie rezerwacji, ale się oczywiście sprawdziło) niepokojach przedwyjazdowych i zmianie strefy czasowej (jestem tu o sześć godzin opóźniony w stosunku do Polski). No to się będę jeszcze dodatkowo kurował. Na razie najważniejsze, żeby wytrzymać do wieczora.
Hotel IBIS mam nad samym morzem, a dokładniej zatoką, i przy porcie. A to widok z mojego okna:
 |
Valparaiso Bay: the view from my window in IBIS hotel |
Dość jednak narzekania. Po południu idę na spacer na miejscowe wzgórza, na które wznosi się miasto od płaskiego nadbrzeżnego centrum portowo-administracyjnego. Schody, zaułki i murale:
 |
Stairs, stairs, stairs: Valparaiso is really hilly |
 |
Colorfull streets and practical citizens |
 |
Let's enjoy Van Gogh! |
 |
Skyscrapers follow the rule. |
Wieczorem płoną wieżowce po drugiej stronie zatoki:
 |
Evening: the farawell from the setting sun |
 |
Morning: the sun is back on the bay |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz