Dublin, miasto założone przez Wikingów. Mało mieli takich
fundacyjnych sukcesów, przeważnie zajmowali się rabowaniem i burzeniem wszystkiego,
co się im napatoczyło pod rękę. A tutaj zatrzymali się na zimę, żeby mieć więcej czasu
na rabowanie zamiast tłuc się bez żadnego pożytku po morzach do Skandynawii i z powrotem. I zostali. Był 841 rok po narodzeniu Chrystusa kiedy powstał ich ufortyfikowany obóz i tak już ciągnęło na ponad 250
lat z krótką przerwą. Grabieżcy powoli zamienili grabież na handel (Dublin był
między innymi jednym z największych targów niewolnikami w Europie), w pobliżu osiedlali
się miejscowi, bo na takim dużym i bogatym zbiorowisku obcokrajowców można było
nieźle zarobić, i powoli powoli wszystko się mieszało. Poza Dublinem rządzili irlandzcy królowie
większego i mniejszego zasięgu, od czasu do czasu próbując odbić to szybko rosnące
miasto. Aż przybyli w 1169, wezwani przez kogoś do pomocy w sąsiedzkich zatargach,
Anglo-Normanowie (czyli przynajmniej częściowo sfrancuziali wcześniej Wikingowie) i zajęli
Dublin na dobre dla Anglii domagając się jednocześnie uznania swoich rządów w
całej Irlandii. Rożnie z tym bywało, ale stopniowo rzeczywiście Anglicy objęli
pełną kontrolę nad wyspą do 1921 roku, kiedy Irlandia wybiła się ostatecznie (miejmy
nadzieję) na niepodległość.
Po Wikingowym i kolejnym, średniowiecznym Dublinie pozostały
tylko wykopaliska, zamek już dawno przerobiono na pałac, Trinity College
zatłoczone przez turystów i studentów, do Book of Kells (IX wiek, bogato iluminowana) nie można się dopchać (a
zresztą mam kilka książek w domu), dzielnica pubów tonie w dymie papierosowym
(wszyscy palacze wychodzą palić na ulicę), nad rzeką Liffey miło się spaceruje
ale wieje, w pubach lecą transmisje z trzech meczów jednocześnie, jeść dają
nieźle i wszędzie mają bezalkoholowe niemieckie piwo. Więc przekazuję kilka
migawek z tego sympatycznego miasta, przypominającego mi architekturą Gliwice
(oczywiście znacznie mniejsze i bardziej senne), które odwiedziłem w przeddzień
wyjazdu do Dublina.
Fotografowanie wymaga dużego zaangażowania:
A ta wieża to jedyna pozostałość po dublińskim zamku:
Selfie na pałacowym dziedzińcu:
Z dublińskimi przekupkami lepiej się nie targować:
Trochę współczesnych atrakcji w starym protestanckim Trinity College:
Nad rzeką:
Most jak harfa wiszący a w tyle Narodowe Centrum Kongresowe:
Turyści przy pomniku Wielkiego Głodu w Irlandii w latach 1845-51 i jednocześnie wielkiej fali emigracji:
I na zakończenie widok z River Bar na centrum centrum, czyli O'Connel Street przy jej skrzyżowaniu z rzeką:
Blog powstał jako próba wykręcenia się od powiadamiania rodziny i przyjaciół, że jeszcze żyję i co jest dookoła, w czasie dłuższych wyjazdów. Teraz każdy może sobie sam sprawdzić. Niestety szybko weszło mi to w krew. Piszę na gorąco, najlepiej jeszcze tego samego dnia, który opisuję. Samotne podróżowanie zostawia zwykle dwie - trzy wolne godziny na kopiowanie zdjęć i krótki komentarz. O ile szybkość internetu na to pozwala. Oprócz relacji z podróży, trochę ciekawostek, a obecnie wspomnienia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz