13 kwietnia, 2020

Carnac: 3000 głazów

Wrzesień 2009. W Carnac, Bretania, znajduje się olbrzymie skupisko głazów, z których większość jest ustawiona w długie, do 300 m, proste szeregi (ang. elignment). Te konstrukcje są datowane na 3000 - 4000 przed Chrystusem. Jest ich kilka grup, a wyglądają tak:



Co ciekawe, im dalej od centrum, tym głazy są mniejsze. Jeżeli, jak chcą niektórzy badacze, były to głazy dostawiane przez kolejne pokolenia, to chyba były one coraz bardziej leniwe. Podobnie jest zresztą w Goebelke Tepe; im późniejsze konstrukcje, tym mniejsze i z mniejszych kamieni. W miejscach zbiegu szeregów znajdują się olbrzymie głazy otaczające obszar, na którym prawdopodobnie odbywały się spotkania i ceremonie budowniczych; miło popatrzeć na te kamienie:


Życia kamień nie przerażą:
Są też dolmeny:


i obszary obstawione głazami (ang. enclosure), prawdopodobnie miejsca spotkań i ceremonii::


Przeważnie zostały tylko fragmenty ścian, ale założenia zamkniętych obszarów są wyraźne. Inny element megalitycznej menażerii to menhiry - samotne wysokie kamienie - uznawane przez badaczy za symbole falliczne:

A jakby tego było mało, to jeszcze tumulus św. Michała:
nazwany tak od postawionego na nim kościółka pod wezwaniem św. Michała (Archanioła).

Carnac jest dobrym miejscem na zapoznanie się z różnymi formami architektury megalitycznej.

Może warto jeszcze przytoczyć legendę na temat pochodzenia tych długich szeregów kamieni (alignment). Mają to być żołnierze rzymskich legionów zaklęci w kamienie przez uciekającego przed nimi a) papieża Kaliksta, lub b) Merlina, lub c) dodaj własną wersję.

Poza megalitami, Bretania jest pełna czarownej sztuki kamieniarskiej sprzed kilkuset lat, jak np. ten stojący przy kościółku na tumulusie krzyż:
Prehistoryczne zabytki Carnac są rozrzucone po okolicy, warto więc pożyczyć rower (moja opcja) lub, mniej romantycznie ale bardziej praktycznie, poruszać się samochodem.

8 komentarzy:

  1. Też jestem za opcją rowerową, która zawsze pozwala na lepszą penetrację okolicy. Z Pornic do Carnac jest równe 139 kilometrów, co dla wytrawnego rowerzysty jest po prostu jazdą do kiosku po gazetę. Samochodem to prawie 2 godziny, ale cóż to za przyjemność oglądać Bretanię przez szyby! Na opcję rowerową mógłby wpaść wzmiankowany wcześniej poeta, ale z drugiej strony na porządny welocyped musiałby jeszcze trochę poczekać, a w latach 40. XIX wieku ówczesne wehikuły z kołami by się po prostu rozsypały na kiepskich drogach Francji. Pozostawała więc opcja końska, co byłoby niegłupie, biorąc pod uwagę fakt, iż tzw. kłus anglezowany to 10-15 km/godz - a jest to tempo używane przez woźniców w Dolinie Kościeliskiej przynajmniej w wersji powrotnej. Słowacki zatem po circa 14 godzinach jazdy byłby na miejscu. Chyba żeby zdecydował się na cwałowanie - rekord Polski 68 km/godz - wtedy po mniej więcej dwóch godzinach podziwiałby głazy i menhiry Carnac. Wątpię jednak, by na taki wyczyn zdobył sie ktoś tak wątłego zdrowia. Niestety, wieszcz nie zdobył się na żadną z powyższych opcji, bowiem w Carnac po prostu nie był, przynajmniej nie ma świadectw potwierdzających ten fakt. A szkoda, bo kamienne szeregi pewnie skojarzyłyby mu się z kolumnami doskonalących się duchów i jego nauką genezyjską. Zwłaszcza ogromne głazy na skrzyżowaniach wyglądają jak owe duchy wiodące, o których wielokrotnie poeta pisał, choćby w "Królu-Duchu" czy "Samuelu Zborowskim". Być może w ten sposób Carnac przeszłoby do historii naszej poezji romantycznej jak Pornic. Przy okazji muszę się podzielić moim stałym zaskoczeniem, jak w emblematycznym niemal warchole Zborowskim, mordercy pod bokiem króla, wichrzyciela, który w każdym ówczesnym państwie europejskim dałby gardło za stałe spiskowanie, można było upatrywać symbol wolności obywatelskiej, przeciwstawionej despotycznej władzy. I jesli romantycznemu poecie wolno było słabo znać historię XVI-wiecznej Polski i tworzyć mit niepokrywajacy się z prawdą (to samo powtórzyło się z Matką Makryną i jej konfabulacjami paryskimi), o tyle J. M. Rymkiewicz powiela ten mit już współcześnie, kosztem prawdy historycznej. To trochę tak jak z wykpiwaną krakowską szkołą historyczną, dzięki której "wychodzi często na jaw Targowicy patriotyzm". Ale to już zupełnie inna historia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jazda rowerem wzdłuż tego wybrzeża jest na pewno godna polecenia (jeszcze, co prawda, nie dla naszego wieszcza), ale moja logistyka była inna: z Paryża do Nantes pociągiem, tam się zatrzymałem, odbyłem jednodniową wycieczkę pociągiem do Pornic i z powrotem, pojechałem pociągiem z przesiadka na autobus do Carnac, zatrzymałem się tam w wiadomych celach, po czym przerzuciłem się na krótko do Vannes, a potem jeszcze przez Paryż do Laon i na tym się zakończyła turystyczna część mojej wizyty we Francji. A rower był tylko jej miłym przerywnikiem.
      Idea głazów - duchów wiodących wspaniała. Szkoda, że Słowacki tego nie widział.
      Co do Zborowskiego, to jak to w polityce. Trudno tam szukać symboli wśród graczy, nawet w kilkaset lat po wydarzeniach. A w poezji raczej nie o to chodzi jaki kto był, ale co się mu przypisze...

      Usuń
    2. Godne podziwu świadectwo prawdziwej pasji turystycznej w czasach podstawiania pod nos atrakcji bez osobistego wkładu i zaangażowania! Co do owego nieszczęsnego Samuela, to kontrast między postacią historyczną a kreacją poetycką jest nawet jak na Słowackiego zbyt duży i na dobry ład nie wiadomo, do czego mu był ten warhoł potrzebny. Tyle że w twórczości Słowackiego, po "Genesis", faktycznie trudno dopatrywać się - jak to u mistyka - o ścisłe poetyckie mimesis. Jak ktoś co nieco wie, kim był Zborowski, ten musi być nieco zakłopotany, dowiadując się, że przez jego "duch szła Polska w górę…" Jednak Kosakowski, Kreczetnikow czy Branicki z "Księdza Marka" wydają się mniej papierowe, bardziej wiarygodne, krwistsze od tej postaci, która właściwie jest pozbawiona jakiejkolwiek wiarygodności. Ale to problem dla inscenizatorów, których było trochę, poczynając od Zelwerowicza czy Kotlarczyka - tu akurat Zborowskiego grał w 1943 roku młody polonista Karol Wojtyła. Większym problemem była dla mnie książka Rymkiewicza, z której przesłaniem trudno się zgodzić, gdyż gloryfikuje zwykłą pogardę dla prawa, w stylu znanym z historii: "Trybunał z dekretem, Radziwiłł z muszkietem".... Wydaje mi się to typową aberracją intelektualisty, nie pierwszą i nie ostatnią, niestety. Takich mylnych ścieżek wydeptano i w XX i w naszym wieku całkiem sporo i jest, jak nieraz obserwuję, wielu amatorów dalszego wydeptywania.

      Usuń
    3. Nie czuję się kompetentny w sprawie Zborowskiego, ale bym się na niego nie złościł - on i jego bracia po prostu uprawiali XVII-wieczną totalną opozycję (nihil novi sub sole). Sprawa Zborowskiego głęboko podzieliła polskie społeczeństwo (szlacheckie) i zróżnicowanie opinii pojawiło się natychmiast po jego ścięciu. (coś jak obecnie sprawa smoleńska?) Dla znacznej części szlachty i magnaterii był męczennikiem wolności. Co ciekawe, sejmy zajmujące się tą sprawą co prawda potwierdziły legalność działań króla i kanclerza Zamojskiego, ale jednocześnie ograniczyły ich władzę tak jak tego domagał się Zborowski: królowi odebrano prawo ferowania wyroków w sprawach o obrazę majestatu (jako stronie zainteresowanej), a władzy wykonawczej zabroniono ścigania podejrzanych przebywających w domach szlacheckich (tak właśnie postąpili wysłannicy Zamojskiego aresztując Zborowskiego). W sumie, ograniczono samowładzę królewską i organów wykonawczych, czyli zrobiono dokładnie to, czego domagał się Zborowski. Sprawa była bezprecedensowa, a kanclerz Zamojski wywołał swoim postępowaniem powszechne oburzenie (na granicy buntu) i zaprzepaścił szansę (podobno dużą) zostania królem Polski. Skrajne opinie o tym "piwie Zamojskiego" są, jak widać, formułowane do tej pory.

      Usuń
  2. W krótkich żołnierskich słowach streszczony jeden z wielu kryzysów, przez jakie przechodziła Rzeczpospolita w drugiej połowie XVI wieku. Sądzę, że jednak dobrze byłoby poszerzyć nieco pole refleksji nad tą, jak sam Autor bloga sugeruje, dość wielowątkową kwestią. Przede wszystkim poważnie zastanawiałbym się nad snuciem analogii z dzisiejszymi czasami i używaniem współczesnej terminologii. Zborowscy nie mogli tworzyć „totalnej opozycji”, skoro to oni optowali za kandydatem francuskim na polski tron – tj. Henrykiem Walezym i stanowili jego polityczne zaplecze podczas elekcji, gdy o wpływy walczyły stronnictwa prohabsburskie i promoskiewskie (Iwan IV Groźny na polskim tronie …). Gdyby nie pieniacka furia Samuela i morderstwo pod bokiem króla (tu wyobrażam sobie imć podstarościca czechryńskiego, pana Czaplińskiego z „Ogniem i mieczem”, którego dość radykalnie uspokoił Skrzetuski) oraz rejterada Walezego, bracia byliby oczywistym wsparciem tronu . Po elekcji Stefana Batorego Jan Zborowski, jego stronnik, brał udział w kolejnych wojnach (Gdańsk, Inflanty, wojna z Iwanem Groźnym) i pozostał lojalnym poddanym, w przeciwieństwie do Jego braci, Krzysztofa i Andrzeja. Ci ostatni jak wiadomo, zostali oskarżeni o knucie spisków przeciwko Batoremu (tu Zamoyski miał na poparcie przechwycone listy Krzysztofa) - Krzysztof został skazany przez sąd senacki w 1585 na banicje. Tu mała uwaga. Jesteśmy w XVI wieku, gdzie zasada jednomyślności w sejmie dała początek dwóm „procedurom ustawodawczym”, jak je nazywa Norman Davies: tj. konfederacji (jej odmianą był rokosz) i liberum veto. Były to, gdy się na to dzisiaj patrzy, swoiste bezpieczniki demokracji szlacheckiej, które miały uchronić państwo przed tym, czego szlachta obawiała się najbardziej - absolutum dominium. Po utarczce ze Zborowskimi, która rozgrywała się głównie na kolejnych sejmach, przez Rzeczpospolitą przetoczyły się kolejne rokosze, z których może najbardziej krwawe to Zebrzydowskiego i Lubomirskiego (gdzie bezsensownie poległo w bitwie pod Mątwami kilka tysięcy żołnierzy). Sprzeciw wobec monarchy, w imię egzekwowania zasad ustrojowych, często swoiście rozumianej wolności, był u podstaw demokracji szlacheckiej i nie zestawiałbym go z normalną dla demokracji parlamentarnej i przedstawicielskiej opozycją: trochę to jak w starym powiedzonku: „Gdzie Rzym, gdzie Krym….” i ociera się o niwelujący różnice w realiach historycznych prezentyzm. Co do Zamoyskiego to faktycznie nadużył prawa: primo: Samuel Zborowski od 8 lat przebywał w Polsce, będąc w końcu banitą z orzeczonym wyrokiem i Zamoyski dobrze o tym wiedział i fakt ten tolerował. Ba, Zborowski brał udział w niedawnych kampaniach przeciw Moskwie jako kapitan kawalerii. Secundo: jego ujęcie w prywatnych dobrach siostrzenicy Zborowskich było pogwałceniem zasady neminem captivabimus, tej źrenicy wolności szlacheckiej. Było to źródło poważnego kryzysu politycznego za panowania Stefana Batorego, ale też pamiętać należy, ze tego rodzaju kryzysy i zatargi między rozmaitymi kręgami możnowładczymi a władzą królewską nie należały w Europie do rzadkości. Jasienica przypomina tu choćby wspomnianego Walezjusza, czyli Henryka III, który bez sądu kazał zgładzić dwóch książąt de Guise, niewątpliwych zdrajców. Można też wspomnieć Frondę, pustoszącą Francję czasach dzieciństwa przyszłego Ludwika XIV. Z drugiej jednak strony nie można pomijać faktu, iż owemu „ograniczaniu samowładzy królewskiej i organów wykonawczych”, o którym pisze Autor bloga, kilkadziesiąt zaledwie lat później, będzie w Europie zachodniej towarzyszyć coraz większa koncentracja tejże władzy i ograniczenie dośc radykalne praw poddanych, w tym i rodów możnowładczych. Nieprzypadkowo stary tom świetnego historyka, prof. Władysława Konopczyńskiego (moja niegdysiejsza lektura) nosi tytuł: „Czasy absolutyzmu: 1648-1788”.

    OdpowiedzUsuń
  3. C.d. Wracając do Samuela faktycznie złościć się nie należy i ja tego nie czynię, po prostu nie sądzę, by tego „watażkę”, jak określił go Jasienica można było stawiać na piedestał i czynić z niego obrońcę praw republikańskich. Przeszedł do historii głównie z powodu pomieszania przez Zamoyskiego całkiem prywatnej nienawiści z pro publico bono, co nie było i niestety, nie jest do dziś, takim znowu wyjątkiem... I rzadkim przypadkiem w dziejach Rzeczpospolitej ukarania „na gardle” kogoś z tak wysokiego rodu. W Europie zachodniej była to oczywista oczywistość, że wspomnę tylko Królestwo Anglii, gdzie w czasach panowania Elżbiety I (więc współczesnych Zborowskim) stracono Księcia Norfolku, lorda Essexa i w końcu Marię Stuart. Być może się mylę, ale w Rzeczypospolitej o karaniu zdrajców przypomniano sobie dopiero w czasach insurekcji kościuszkowskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Legł nam Zborowski jak głaz wielki, pomnikowy wręcz, sterczący na rozdrożu naszej, ale i każdej, społeczności politycznej: ku zamordyzmowi (poprawniej: silnej władzy) czy warholstwu (poprawniej: republikanizmowi). Nie on jeden jest takim głazem, bo przez wiele takich rozdroży trzeba przechodzić. Widać jest to jednak głaz szczególny, jeżeli 500 lat po śmierci wywołuje jeszcze dyskusje. Jak mawiał jeden z moich szefów: "nie ważne co mówią, byleby mówili". :-)
      Dyskusje (ale i przekręty) na temat takich rozdroży ciągną się przynajmniej od miast starożytnej Grecji przez Rzym i chyba nigdy nie ustaną, a historia będzie się kołysać gdzieś na granicy między tymi systemami sprawowania władzy.
      Co do naszych dziejów, to mogę polecić równoczesną lekturę Pawła Jasienicy (pełny zamordysta) i nowego, też wielotomowego, opracowania "Dzieje Polski" Andrzeja Nowaka. Jasienica sam określił swoje dzieło jako "literackie podejście do historii" i widać jak wybiera z materiału źródłowego to co mu pasuje do jego hipotezy czy opinii. Nowak dyskutuje każdy problem z różnych stron i przedstawia różne interpretacje jakie pojawiły się wśród historyków wraz z ich argumentami, ma poza tym do dyspozycji nowe znaleziska i opracowania z 60-ciu lat po syntezie Jasienicy. Pomimo, a może właśnie ze względu na te oczywiste różnice, ciekawe jest porównanie dwu punktów widzenia, a dokładniej dwu systemów wartości, na które nastawiają się ludzie w swojej działalności politycznej. A polityka to, jak dopiero co powiedział papież, "wyższa forma miłości", co czyni takie porównanie jeszcze ciekawszym.

      Usuń
    2. To już będzie krótka piłka, bo trochę ta debata na temat imć pana Samuela nie za bardzo się ma do menhirów, dolmenów i reszty historycznego rumowiska. Jest to, by pozostać w kamiennej tematyce, kamyk wrzucony do niewłaściwego ogródka. Właśnie kamyk, a nie głaz, bo w przeciwieństwie do XIX i sporego kawałka XX wieku postać Zborowskiego śmiem twierdzić, jest już skamieniałością muzealną, i to rzadko odwiedzaną. Co jakoś przyznam mnie nie martwi. Co do wymienionych historyków, to nie będę wchodził w dyskusje nad ich warsztatem, metodologią i systemem wartości. Moja ocena Zborowskiego i powstałej wokół niego legendy wynika z dostępnych faktów, nie zaś z opinii historyków, których oczywiście jest multum. Interesujący w tej sprawie jest dla mnie jedynie sam mechanizm mitotwórczy, który - jak widzimy nieraz w codziennej praktyce - nijak się ma do potwierdzonej faktografii. W tej dziedzinie nie tak wiele się zmieniło od czasów Józefa Szujskiego, który zauważał, że "fałszywa historia jest nauczycielką fałszywej polityki". Choć nieraz się wydaje, ze można ten sąd odwrócić...

      Usuń