25 lipca, 2017

Emiratami

Dubaj, 23:40 czasu lokalnego, na dworze 36 C. Jak tu nie skorzystać z okazji darmowego WiFi i nadmiaru wolnego czasu. Mam już za sobą 5.5 godziny lotu, teraz 3 godziny przerwy, i jeszcze prawie 14 godzin lotu do Sydney. W Dubaju czas jest przesunięty o 2 godziny do przodu, a w Sydney o dalsze 6. Obejrzałem w samolocie jeden western i jeden film o monstrach, niestety było za ciemno żeby czytać, zwłaszcza że druk w grubaśnym przewodniku po Australii drobniutki. Teraz popijam nieznany mi wcześniej produkt Starbucksa pod nazwą Matche Green Tea Latte i rozrywam się pisaniem tego posta.
Podróżować warto w dobrym nastroju, z góry nastawić się na ciekawie i przyjemnie spędzony czas: dobre jedzenie, spanie, czytanie, słuchanie muzyki, towarzystwo miłych ludzi. I jakoś podróż mija... Jeszcze tylko 17 godzin. Wspomogę się melatoniną, stoperami i opaską na oczy - darem Qatar Airlines, którymi leciałem w zeszłym roku do Melbourne. To była moja pierwsza wizyta w Australii i początek zainteresowania tym kontynentem, czy jak niektórzy wolą - dużą wyspą. Ciągnę z sobą, oprócz trzech przewodników, grubaśną książkę Paula Theroux "Szczęśliwe wyspy Oceanii. Wiosłując przez Pacyfik", który nazywa Australię z Nową Zelandią Meganezją, przez analogię z pozostałymi częściami Pacyfiku. Ciągał się facet z składanym kajakiem po całym tym obszarze, próbując go wodować, gdzie tylko fale nie były zbyt wysokie. Na NZ, zamiast wiosłować, przeszedł się kilka dni po górach, w Australii, jak na razie, tylko popatrzył ze smutkiem na Ocean Indyjski w okolicy Perth. Odbywa turę promocyjną swoich książek, a oprócz biznesu i przyrody co raz opisuje swoje przeżycia po świeżym rozwodzie.
Kolejka w Starbucksie zrobiła się długaśna, a stolików tylko trzy - takie bardziej "take away". Kończę i zwalniam 33% stolików, żeby jeszcze trochę pospacerować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz