22 lipca, 2017

Norwegia 2

Jeszcze trochę treningu przed wyjazdem się przyda. Kontynuujmy więc temat norweski. Tym razem wstawiam dwa zdjęcia:





Zdjęcie górne pokazuje ten sam fiord, co poprzednio, ale ze wzgórza ok. 250 m nad poziomem morza. Ten poziom zresztą mocno się tu wahał w czasie naszej tegorocznej wizyty, bo pływy dochodziły do rekordowej wartości 3 m. Na tym zdjęciu widać dodatkowo, że fiord jest odcięty wąskim przesmykiem od jeziora, które wznosi się nad fiordem przynajmniej 40 m. Z jeziora do fiordu spływa potok (wypływ widoczny z lewej strony jako biała woda). 

pieni się woda
grawitacją pędzona
z błękitu w błękit

Na szczycie przesmyku stoją dwa drewniane domki mogące pomieścić sześć osób w trzech pokoikach z piętrowymi łóżkami a w jednym z nich znajduje się kuchnia z salonem. Dojazd, a właściwie dopłynięcie, tylko po mokrym żywiole. 
Pod koniec czerwca potokiem idą w górę łososie i pstrągi morskie (blisko spokrewnione z łososiami) a przy ujściu potoku sterczy kilku facetów machając gracko wędkami, żeby rzucić muchę jak najdalej, ale nie dalej niż przeciwny brzeg potoku, z nadzieją na poczucie silnego szamotania się naiwnej ryby na końcu żyłki. Będzie obiad! Jeżeli akurat żadna ryba nie da się nabrać na kępkę włosia udającego podtopioną muchę (z haczykami), to można popłynąć łódką na fiord, gdzie znajdzie się zawsze jakąś ławicę dorszy lub makreli. Biorą na goły haczyk z kawałkiem kolorowego plastiku.

A co ma robić ktoś, komu machanie wędką przykrzy się po dwu godzinach? Ano może pozmywać naczynia, poczytać, popływać łódką po jeziorze, albo wybrać się na spacer, na przykład w góry, bo niczego innego oprócz wody i gór tu nie ma. W czasie odpływu można jeszcze pospacerować nad fiordem. Góry, jak widać na dolnym zdjęciu, są skaliste, obłe na szczytach, ale mocno podcięte na dole. Trzeba uważać, zwłaszcza w czasie zejścia, żeby się nie zapchać w takie urwiska. Ze ścieżek tylko te wydeptane przez łosie. Takie ścieżki potrafią zresztą rozejść się w łatwiejszym terenie na wszystkie strony i trzeba znowu zdać się na własną (a nie łosia) przemyślność.

Zostały mi jeszcze trzy dni do wyjazdu. We wtorek o 15:00 do Dubaju (Wschód); żebym tylko nie pomylił z 15:10 do Yumy (Dziki Zachód)! A z Dubaju, po trzech godzinach prostowania nóg, już non-stop do Sydney.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz