13 lutego, 2020

Katschi

Czwartek, 13 lutego. Katschi to pieszczotliwe określenie ośrodka narciarskiego Katschberg. Domyślacie się prawdopodobnie, że dzisiaj jeździłem bardzo rozważnie, co poskutkowało przejechaniem 27 kilometrów tras narciarskich bez upadku i tylko z jednym zatrzymaniem się na trasie, kiedy to postanowiłem na zalodzonej ściance przeczekać deszcz krawędziowców i snołbordzistów, przelatujących przede mną i za mną z dużą szybkością i częstotliwością. Muszę tu dodać, ze na tej ściance nosiło mnie od brzegu do brzegu, więc dawałem im niewielkie szanse na nie trafienie we mnie. A kilometry łatwo policzyć, bo ośrodek ma długie trasy, a więc przejechałem 2x6 km, 2x5 km, 2x1.5 km (łącznikowe) i 1x2 km, wszystkie czerwone. Komu się nie chce liczyć, może sobie uruchomić odpowiednią aplikację w komórce i dowie się dodatkowo z jaką szybkością jechał (ostrzegali mnie jednak, że przy niskich temperaturach bateria szybko się zużywa i aplikacja wariuje).
W ośrodku można jeździć po obu stronach doliny i jest nawet łącznikowa nartostrada przez wieś. Ja jeździłem na górze Aineck, 2220 m npm, na szczyt wjeżdżałem krzesełkami z miejscowości Katschberghohe, 1641 m npm, a wracałem 5 km nartostradą. Krzesełka zamknęli wczesnym popołudniem z powodu silnego wiatru, ale ja i tak zakończyłem swoje jeżdżenie.
Więcej jeździłem po przeciwnej stronie szczytu, gdzie można było zjechać na dół nartostradą A1, czerwona, 6 km, na poziom 1066 m npm i wrócić na szczyt 3 gondolkami, z 1.5 km zjazdem łącznikowym. Szczytową gondolką rzeczywiście po południu nieźle miotało, ale chyba jej nie zamknęli, bo wszyscy nasi zdążyli wrócić na 16-tą do Katschberghohe.
Lodowata wichura nie pozwalała rozkoszować się robieniem zdjęć, a szkoda, bo była lampa i wspaniałe panoramy.
Większość z nas uznała ten ośrodek za najlepszy z dotychczas przez na odwiedzanych, przede wszystkim ze względu na długie trasy (też świetne czarne) i duże urozmaicenie terenu. Wichura co prawda zwiewała śnieg do czystego lodu np. z prawej części trasy, ale gromadziła go na lewej części, tak że nawet w tych warunkach jazda była przyjemna.
Wieczorem wyjazdowa kolacja na pobliskim, średniowiecznym zamku Sommeregg, z późnym powrotem, więc nie mam czasu na przeglądanie zdjęć. Postaram się dodać je później.
Trochę gór dla ich miłośników:



 
 
 
Widać jak wiało?
A teraz zamek, znany z Muzeum Tortur, ale myśmy tam byli po prostu na kolacji:
 
 
 
Na ostatnim zdjęciu mistrz ceremonii (z tamburynem), wybrany przez nas król, jego błazen, w tyle grzesznik w dybach i obok nich sędzia i kat w jednej osobie.  

2 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że tortury nie zaczynały się po podaniu rachunku. No a poza tym z początku , jak rzuciłem okiem na miniaturkę foto, to koło od wozu wziąłem za koło do łamania (jest raczej większe) a bronę za fragment Żelaznej Dziewicy. Tu akurat powinienem być przygotowany nieco, bo taki sam patent zastosował mój kumpel z roku, w którego domu było nasze wesele. Tam już nikt nie bronował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta ściana z różnymi narzędziami to z restauracji. Natomiast dyby, widoczne w tyle na ostatnim zdjęciu były autentyczne. Muzeum Tortur nikogo jednak nie zainteresowało; zwiedzić je można było za dodatkową opłatą. Kolacja była wliczona w cenę wyjazdu.

      Usuń