30 listopada, 2024

Wybrzeże Szkieletów: wraki, foki i dwa krzyże

13 listopada 2024. Wzdłuż południowo-zachodniego wybrzeża Afryki płynie bardzo mocny i zimny Prąd Benguelski, niosący mnóstwo planktonu i ryb, ale powodujący częste mgły i sztormy. Do tego dochodzą mielizny powstające i przesuwające się w nieprzewidywalny sposób. Stąd liczne katastrofy statków i nazwanie tej części wybrzeża Namibii Wybrzeżem Szkieletów. Zatrzymujemy się przy "przykładowym" wraku, stosunkowo nowym:






Cały czas towarzyszy nam pustynia, od czasu do czasu pojawiają się pojedyncze zabudowania, jak ta mała fabryczka (?):


Jedziemy wzdłuż wybrzeża dalej na północ do Przylądka Krzyża i położonej na nim kolonii fok. Akurat zaczął się okres porodów i wszędzie już widać małe foczki:











Przez kolonię przechodzi się po ogrodzonej kładce, a foki przechodzą do oceanu pod kładką. Dzisiaj na kładce znalazła się w jakiś tajemniczy sposób foka z małym, więc wszyscy zawracaliśmy w tym miejscu, bo foka potrafi porządnie pogryźć:

 Foka zresztą bardzo chciałaby wydostać się z tej pułapki.

A oto krzyże:

Biały człowiek po raz pierwszy postawił stopę na południowo-zachodnim wybrzeżu Afryki akurat na tym przylądku. Byli to żeglarze portugalscy w 1485 roku. Postawili. oprócz swoich stóp, kamienny krzyż na chwałę swojego króla i z informacją, że obejmuje on tę ziemię w posiadanie. Ale widzieli tylko pustynię i w oddali pustynne góry. Nigdy więcej już się tu nie pojawili. W 1893 roku niemiecki żeglarz zabrał krzyż i ofiarował swojemu cesarzowi. Cesarz kazał sporządzić replikę z dopisanym tekstem po niemiecku (pewnie chodziło o to, że on tu rządzi) i ustawić na tym samym przylądku. Ale Niemcy umieścili krzyż obok jego oryginalnej lokacji, co pozwoliło na postawienie w 1980 roku dokładnej repliki portugalskiego krzyża bez niemieckich wtrętów na właściwym miejscu (oryginalne napisy są po portugalsku i łacinie). I tak stoją oba. Trochę zbliżeń:







 

Miejsce jest bardzo ciekawe geologicznie. Znajduje tu się 10% olbrzymiej płyty bazaltowej (tysiące kilometrów kwadratowych), podczas gdy pozostałe 90% znajduje się w stanie Parana w Brazylii. Wylewająca się lawa osłabiła płaszcz skalny kontynentu Gondwany, a powstałe pęknięcie przesuwało się coraz dalej, doprowadzając do rozdzielenia Afryki i Ameryki Południowej. W piasku widać spękane bazalty tej płyty:


 

A przy bramie wjazdowej skorpion (nietrudno tu o nie, np. na jakimś postoju skorpion spacerkiem wchodził do toalety męskiej akurat, kiedy i ja tam wchodziłem; ten na zdjęciu był chyba największy jakiego widziałem):



Z Przylądka Krzyża wracamy na południe; pustynia i pustynia, a w oddali pustynne góry, nie powiem, całkiem fotogeniczne:






 

Przy drodze samoobsługowe sklepy z półszlachetnymi kamieniami (najwięcej kryształów górskich), założone przez miejscowych górników; opłatę wrzuca się do puszek z kłódkami:


Odbijamy na wschód, w głąb kontynentu. Hałdy kopalni cyny w miejscowości Uis:


I największa dla mnie atrakcja tego dnia, granitowy rozległy ostaniec i najwyższa góra Namibii Brandberg (2573 m npm, trochę wyższa niż Rysy):






Pod koniec dnia przygoda z oponą i już jesteśmy na miejscu w Khorixas. Śpimy, jak i następne trzy noce, w lodge'ach, czyli domkach kempingowych.

22 listopada, 2024

Swakopmund: nadmorski kurort Namibii

13 listopada 2024. Dzisiaj długa jazda. Najpierw wzdłuż wybrzeża od Walvis Bay do Przylądka Krzyża, z postojami w miejscach turystycznych atrakcji. Z Przylądka Krzyża wracamy kawałek i odbijamy do wnętrza Afryki, a konkretnie przez Uis do Khorixas. Pod wieczór przygoda z rozwaloną oponą, którą już opisałem. Podzielę ten dzień na części i zacznę od pierwszego postoju, miejscowości Swakopmund, niedalekiej od Walvis Bay.  

Swakopmund powstał jako port niemieckiej Namibii, połączony koleją wąskotorową ze stolicą Windhoek. Statki nie mogły tu podpłynąć do brzegu, stały na redzie na oceanie, a pasażerów i towary przewożono łodziami. Aby ułatwić ten transport Niemcy zbudowali duże molo, od którego rozpoczynamy zwiedzanie:



Wyglądają na kormorany (?). Nadbrzeże z mola:



Pustynia tuż za rogatkami...

Rano pochmurno i zimno, w nocy lekkie zamglenia, które wędrują na pustynię. Później zwykle się rozpogadza, ale zimny wiatr potrafi dokuczać cały dzień.

Centrum wygląda tak:




Sklepy zastrzegają sobie prawo nie wpuszczenia / wpuszczenia was do środka:

Ale raczej nie dotyczy to białych turystów...

Kilka postkolonialnych budynków (nie zostało ich wiele):




Pierwszy to dom prywatny, drugi to była komora celna, trzeci - były dworzec kolejowy, przerobiony na hotel - na miejscu peronów basen kąpielowy.

Z ciekawostek mamy niemiecką latarnię morską:

a obok pomnik bohaterskiego kolonialnego żołnierza niemieckiego, który w latach 1904 - 1907 skutecznie wymordował plemiona Herrero i Nama (nazwano to później pierwszym ludobójstwem (genocide) XX wieku), broniące dostępu do swoich tradycyjnych pastwisk zajmowanych przez kolonistów niemieckich. A i obozy koncentracyjne ten żołnierz wymyślił, głównie dla kobiet, dzieci i starców, bo mężczyzn od razu zabijano: nie tylko niewolnicza praca, bicie, głód, ale i eksperymenty medyczne (cóż, chyba nie wszystko uda się Niemcom zwalić na nazistów). Tak ten żołnierz się ubierał:

Było nie było, na wystawie antykwariatu bardzo istotne zestawienie z tamtych czasów (przywódcom rebelii udało się przejść pustynię Kalahari i uzyskać azyl w brytyjskiej Beczuanie, obecnie Botswana):

a na ścianie w kawiarni:

Ja używam na rowerze... Kiedyś na wspinaczce...