13 lutego, 2018

Warszawa - Panama

12 lutego 2018, poniedziałek. Wyjazd jeszcze trudniejszy niż się spodziewałem, kiedy robiłem rezerwację. Pojawiło się więcej chorób wśród najbliższych i to poważnych. Ostatniego dnia w pracy zostałem bezsensownie i jednocześnie brutalnie posądzony wraz z kolegami o planowanie przestępstwa, polegającego na wspólnym ustalaniu terminów urlopów (bo można te terminy przekazać złodziejom, którzy pójdą już jak po swoje). Sianie nieufności i podejrzeń wśród ludzi przeniosło się z polityki i forów internetowych do miejsc pracy. Ale może to jakiś wyjątek?
W tej sytuacji wstawanie o czwartej rano, żeby zdążyć na samolot, było samą przyjemnością. Niecałe dwie godziny lotu do Frankfurtu a potem ponad jedenaście do Panamy, stolicy Panamy, położonej nad Pacyfikiem tuż przy zachodnim końcu Kanału Panamskiego. Jak zapowiadałem w poprzednim spocie - drzemałem, a nawet spałem, jak wynika z przepuszczonych atrakcji samolotowych (roznoszone drinki a może i małe przekąski oraz karty wjazdu do Panamy). Obejrzałem jednak w międzyczasie Disneya i Thor: Ragnarok. Czytałem niedawno mitologię skandynawską wspaniale opowiedzianą przez pewnego Anglika. Wszyscy bogowie giną w ostatniej walce z różnej maści potworami i własnymi odstępcami (przeważnie giną w pojedynkach razem ze swoimi przeciwnikami), a świat jest ostatecznie pochłonięty przez wieczny ogień. Ale jest również zapowiedź jego odnowienia. Film jednak ratuje bogów i ludzi, którzy wsiadają do statku kosmicznego i z podziwem oglądają kosmiczny pożar. No i muzyka, zwłaszcza klasyczna, też do snu. Z przyjemnością usłyszałem między Mendelssohnem a Mahlerem wspaniały przebój jazzowy Take Five - była to playlista ułożona dla Lufthansy przez dyrygenta filharmonicznej orkiestry. Znak czasu! Aha, Lufthansa w klasie ekonomicznej ma słuchawki monofoniczne, przekazujące dźwięk tylko na jedno ucho.
W Panamie ciepło i od razu przewodniczka zwraca nam uwagę, że powinniśmy rozwijać w sobie cierpliwość, wspaniałą cnotę, dzięki której ludzie tu długo żyją. A to w kontekście faktu, że w czasie półgodzinnej jazdy autobusem z lotniska do hotelu dwa razy zmieniała program na najbliższe dni. Pierwsza zmiana była zaplanowana, a druga nastąpiła po telefonie odebranym w czasie jazdy. Na wszelki wypadek nie będę tracił czasu na opis tych planów. Zobaczymy jutro.
I pierwsze zdjęcia z autobusu:
Panama City, a view from highway constructed over the ocean during low Pacific tide soon after our arrival.
The same as above, the highway is more distant from the shore
Again, new quarters of Panama City
Na Pacyfiku, jak widać akurat odpływ, a ciekawostką są tu autostrady pociągnięte nad oceanem. I że lubią tu wysoko budować, też widać. Postaram się robić angielskie podpisy pod zdjęciami - zaglądają tu czasem moi niepolskojęzyczni znajomi.
Wychodzę na krótki spacer i małe co nieco, już po ciemku. Zmrok zapada koło siódmej. Przyjemnie jest być w ciepłym powietrzu.
Zbieram się do spania, dochodzi dziewiąta, w Polsce jest trzecia nad ranem, wtorkowa. Mamy tu sześć godzin opóźnienia. Wyjeżdżamy jutro o wpół do ósmej (tutejszej).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz