Piątek, 10 maja. W nocy bardzo silna ulewa, jakby kto młotem walił po dachu, podobno był też silny wiatr, który nazrzucał kokosów. Rzeczywiście, zapowiadali burzę. Rano pochmurno i bardzo duszno, rozpogadza się jednak powoli. Na pożegnanie pstrykam Oviri Lodge (mieszkałem w domku z lewego brzegu, lewe drzwi):
|
Oviri Lodge, my place on Raiatea |
Cyryl wiezie mnie na lotnisko okrężną drogą, mogę więc zerknąć na przeciwną stronę wyspy i góry. Na przykład niezła skałka:
|
Anybody to climb this rock? |
Można też zerknąć na farmę czarnych pereł:
|
Farm for black pearls, big motu in the background |
Na tym motu w głębi Amerykanie zbudowali lotnisko w czasie drugiej wojny światowej; na Raiatea stacjonowali wtedy amerykańscy żołnierze. Po lotnisku w Uturoa (Raiatea, drugie co do wielkości miasto w Polinezji Francuskiej) chodzą kury:
|
Uturoa airport |
Nie ma tu żadnej kontroli bagażu (ale w Papeete, kiedy wsiadałem do samolotu do Uturoa, to mi wybebeszyli cały plecak bo zapomniałem przed bramką wyjąć z niego laptopa)
Z samolotu robię przykładowe zdjęcia atoli i raf koralowych wokół wysp:
|
Coral reef with an entrance channel to the lagoon |
W Papeete jest bardzo gorąco i duszno. Hotel mam tuż przy lotnisku, ale mocno pod górkę. Na szczęście South Pacific Tours z Tahiti, który załatwił mi hotele (z wyjątkiem Raiatei, gdzie uparłem sie być przez zatokę z Taputapuatea) i przeloty, załatwił mi też transfer do hotelu (oczywiście ja za to płacę) i akurat w dzień taki jak dzisiaj (rozbolała mnie mocno głowa) to się przydaje.
Jutro znowu wczesna pobudka: o siódmej piętnaście mam samolot na Nuka Hiva (Markizy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz