Niedziela, wieczór. No to Czerwony Środek już zobaczyłem. Noce rzeczywiście były zimne, ale ognisko i swag + śpiwór całkiem nieźle się sprawdzają (jeżeli śpiwór dostatecznie gruby). No i prawie pełnia księżyca, jeżeli księżyc może tu coś pomóc. Wszyscyśmy, 24 osoby, jakoś te noce przetrzymali. Skały naprawdę ciekawe, każdego dnia inne, w innym miejscu oczywiście. Na razie załączam jedynie selfie (duża rzadkość, ja znam tylko dwa) Waszego Eksploratora Turystycznych Atrakcji (WETA) z jedną z najsłynniejszych skał świata, Uluru, czerwonym skalnym monolitem pośrodku Czerwonego Środka:
Jutro rano mam lecieć do Sydney przez Adelajdę, ale Virgin mnie dopiero co postraszyła, że w Sydney mocno wieje i nie wiadomo jak z tym lotem będzie.
cdn
Blog powstał jako próba wykręcenia się od powiadamiania rodziny i przyjaciół, że jeszcze żyję i co jest dookoła, w czasie dłuższych wyjazdów. Teraz każdy może sobie sam sprawdzić. Niestety szybko weszło mi to w krew. Piszę na gorąco, najlepiej jeszcze tego samego dnia, który opisuję. Samotne podróżowanie zostawia zwykle dwie - trzy wolne godziny na kopiowanie zdjęć i krótki komentarz. O ile szybkość internetu na to pozwala. Oprócz relacji z podróży, trochę ciekawostek, a obecnie wspomnienia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Na selfie raczej nie czerwone, ale pewnie to zależy od pory dnia i oświetlenia. A naokoło kilometry wypalonej ziemi... ciekawe, jak oni tam docierali...
OdpowiedzUsuńZgadza się, kolor zależy nieco od ustawienia w stosunku do słońca. A lokalsi docierali tam kiedyś na piechotę (Patrick White się kłania), teraz swoimi 4WD. W porze deszczowej nie jest znowu tak sucho... A przy Uluru nawet w porze suchej jest woda.
OdpowiedzUsuń