24 sierpnia, 2017

Atiu 2

Wtorek, 22 sierpnia czasu lokalnego. Po południu biorę rower i jadę zwiedzać wyspę (po starannym zabezpieczeniu poszkodowanego palucha). Zjeżdżam trasą zaplanowaną na wczoraj, tym razem trafiam na właściwą drogę. Szeroka, znowu karkołomny zjazd, a na koralowym spłaszczeniu przebija się śmiało przez porozwalane kolejne wypiętrzenia raf, które z takim mozołem forsowałem wczoraj:
Ziemia na wulkanicznych wzgórzach jest czerwona:
a piasek na plażach biały:
Nad koralowymi klifami:
Odnajduję pierwszą marae:
Kamienie obramowują prostokątne obszary. Takich obramowań jest tu dużo, największe głazy są niestety gęsto zarośnięte. W tych obramowaniach siedzieli ariki (czyli wódz wyspy), czarownik (kapłan?) i pomniejsi wodzowie, a ludzie stali na zewnątrz.
Dookoła wyspy po makatea biegnie droga. Tak wygląda na południowym wybrzeżu:
a tak na zachodnim:
Droga przebiega tutaj przez prywatny rezerwat utworzony w zeszłym roku przez właścicieli tych terenów (każdy kawałek Atiu do kogoś należy) ze względu na unikalny przyrodniczy charakter tego lasu. Podpisali oświadczenie, że nie będą bez porozumienia się z pozostałymi właścicielami  wprowadzać żadnym zmian w krajobrazie i lesie, a rezerwat ma służyć pożytkowi i przyjemności mieszkańców Atiu i przyjezdnych. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Gratulacje Atiutanom!
Atiu jest jedyną z wysp Cooka przy której rzeczywiście zatrzymał się Cook w 1777 roku. Sam nie zszedł tu na ląd, co mu Atiutanie zapamiętali, ale jego ludzie byli goszczeni na jednym z marae. Zostawili na pamiątkę psa, o co bardzo prosili mieszkańcy, którzy bali się krów i owiec wiezionych na okrętach wyprawy Cooka i zaproponowanych im jako prezent. Ten głaz w morzu został opisany w pamiętnikach z wyprawy Cooka:
Wspominam w tym momencie książkę Tony'ego Horowitza "Błękitne Przestrzenie. Wyprawa śladami kapitana Cooka", którą czytałem przed wyjazdem. Podróżował po miejscach związanych z Cookiem, ale na Atiu nie był.
Na granicy makatea i wulkanicznych wzgórz znajdują się podmokłe tereny, pozostałości po dawnych zatokach:

Kilka fragmentów lasu na stokach wzgórz:
 
 
 Niektóre palmy maja czerwone porosty na pniach:
Dla porządku jeszcze zdjęcie kościoła pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego z 1904 roku:
Kiedy po powrocie odstawiam rower, nagle uświadamiam sobie, że nie mam plecaka na plecach. Szybki rzut oka w tył: na pewno go miałem, kiedy robiłem zdjęcia lasu i czerwonej palmy, piłem wtedy wodę i położyłem go na ziemi. Trzeba tam wrócić. Było to niestety tuż przed podjazdem na wzgórza. Zabieram czołówkę, robi się już ciemno, mówię znajomej Amerykance, że spóźnię się na obiad i dlaczego. Zjeżdżam na dół, plecaka nie ma. Robię przegląd zawartości plecaka, ale nic tam nie było oprócz aparatu, przewodnika i kapelusza. Drapię się z powrotem na górę trzy razy szybciej niż poprzednio, co to znaczy stres. We wsi z mijającego mnie samochodu słyszę nagle "Jasek, we have your bag". To Jackie wracając z lotniska zabrała leżący przy drodze plecak, a od Amerykanki dowiedziała się, że należy do mnie i wyjechała, żeby mnie przywieźć na obiad. Św. Antoni od zgub? Ale co sobie pojeździłem, to moje
Dan na Atiu, 23 sierpnia czasu lokalnego.






 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz