Wtorek, 22 sierpnia czasu lokalnego. Po południu biorę rower i jadę zwiedzać wyspę (po starannym zabezpieczeniu poszkodowanego palucha). Zjeżdżam trasą zaplanowaną na wczoraj, tym razem trafiam na właściwą drogę. Szeroka, znowu karkołomny zjazd, a na koralowym spłaszczeniu przebija się śmiało przez porozwalane kolejne wypiętrzenia raf, które z takim mozołem forsowałem wczoraj:
Ziemia na wulkanicznych wzgórzach jest czerwona:
a piasek na plażach biały:
Nad koralowymi klifami:
Odnajduję pierwszą marae:
Kamienie obramowują prostokątne obszary. Takich obramowań jest tu dużo, największe głazy są niestety gęsto zarośnięte. W tych obramowaniach siedzieli ariki (czyli wódz wyspy), czarownik (kapłan?) i pomniejsi wodzowie, a ludzie stali na zewnątrz.
Dookoła wyspy po makatea biegnie droga. Tak wygląda na południowym wybrzeżu:
a tak na zachodnim:
Droga przebiega tutaj przez prywatny rezerwat utworzony w zeszłym roku przez właścicieli tych terenów (każdy kawałek Atiu do kogoś należy) ze względu na unikalny przyrodniczy charakter tego lasu. Podpisali oświadczenie, że nie będą bez porozumienia się z pozostałymi właścicielami wprowadzać żadnym zmian w krajobrazie i lesie, a rezerwat ma służyć pożytkowi i przyjemności mieszkańców Atiu i przyjezdnych. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Gratulacje Atiutanom!
Atiu jest jedyną z wysp Cooka przy której rzeczywiście zatrzymał się Cook w 1777 roku. Sam nie zszedł tu na ląd, co mu Atiutanie zapamiętali, ale jego ludzie byli goszczeni na jednym z marae. Zostawili na pamiątkę psa, o co bardzo prosili mieszkańcy, którzy bali się krów i owiec wiezionych na okrętach wyprawy Cooka i zaproponowanych im jako prezent. Ten głaz w morzu został opisany w pamiętnikach z wyprawy Cooka:
Wspominam w tym momencie książkę Tony'ego Horowitza "Błękitne Przestrzenie. Wyprawa śladami kapitana Cooka", którą czytałem przed wyjazdem. Podróżował po miejscach związanych z Cookiem, ale na Atiu nie był.
Na granicy makatea i wulkanicznych wzgórz znajdują się podmokłe tereny, pozostałości po dawnych zatokach:
Kilka fragmentów lasu na stokach wzgórz:
Niektóre palmy maja czerwone porosty na pniach:
Dla porządku jeszcze zdjęcie kościoła pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego z 1904 roku:
Kiedy po powrocie odstawiam rower, nagle uświadamiam sobie, że nie mam plecaka na plecach. Szybki rzut oka w tył: na pewno go miałem, kiedy robiłem zdjęcia lasu i czerwonej palmy, piłem wtedy wodę i położyłem go na ziemi. Trzeba tam wrócić. Było to niestety tuż przed podjazdem na wzgórza. Zabieram czołówkę, robi się już ciemno, mówię znajomej Amerykance, że spóźnię się na obiad i dlaczego. Zjeżdżam na dół, plecaka nie ma. Robię przegląd zawartości plecaka, ale nic tam nie było oprócz aparatu, przewodnika i kapelusza. Drapię się z powrotem na górę trzy razy szybciej niż poprzednio, co to znaczy stres. We wsi z mijającego mnie samochodu słyszę nagle "Jasek, we have your bag". To Jackie wracając z lotniska zabrała leżący przy drodze plecak, a od Amerykanki dowiedziała się, że należy do mnie i wyjechała, żeby mnie przywieźć na obiad. Św. Antoni od zgub? Ale co sobie pojeździłem, to moje
Dan na Atiu, 23 sierpnia czasu lokalnego.
Blog powstał jako próba wykręcenia się od powiadamiania rodziny i przyjaciół, że jeszcze żyję i co jest dookoła, w czasie dłuższych wyjazdów. Teraz każdy może sobie sam sprawdzić. Niestety szybko weszło mi to w krew. Piszę na gorąco, najlepiej jeszcze tego samego dnia, który opisuję. Samotne podróżowanie zostawia zwykle dwie - trzy wolne godziny na kopiowanie zdjęć i krótki komentarz. O ile szybkość internetu na to pozwala. Oprócz relacji z podróży, trochę ciekawostek, a obecnie wspomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz