Alice Springs, czwartek wieczór. Dojechaliśmy, właściwie tylko tyle chcę dzisiaj przekazać, bo muszę jeszcze coś zjeść i kupić na śniadanie, bo znowu wyjeżdżamy o szóstej (dzisiaj wyjazd był o 4:30, oczywiście rano). Ale potem w busie można dospać. Po drodze dużo ciekawych obserwacji, ale to później. Przede mną dwie noce pod gołym niebem przy ognisku (z gardłem jakoś się ułożyłem), prognozy 1 - 3 C nad ranem. I powrót do Alice Springs za 3 dni.
romantyk szlaku
tak chciałby dotrzeć w końcu
daleko bardzo
Blog powstał jako próba wykręcenia się od powiadamiania rodziny i przyjaciół, że jeszcze żyję i co jest dookoła, w czasie dłuższych wyjazdów. Teraz każdy może sobie sam sprawdzić. Niestety szybko weszło mi to w krew. Piszę na gorąco, najlepiej jeszcze tego samego dnia, który opisuję. Samotne podróżowanie zostawia zwykle dwie - trzy wolne godziny na kopiowanie zdjęć i krótki komentarz. O ile szybkość internetu na to pozwala. Oprócz relacji z podróży, trochę ciekawostek, a obecnie wspomnienia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Długo mnie te czerwone skały niepokoiły na kalendarzowym zdjęciu w zeszłym roku. Przedziwny widok i mogę sobie tylko wyobrażać, czym były dla Aborygenów. A wokół kilometry spalonej ziemi: od razu kiedyś czytany Patrick White się przypomina... Pozdrowienia dla podróżnika z życzeniami zdrowia (niezbędnego jak widać)
OdpowiedzUsuńNo tak, ale dla nich to była codzienność: rodzili się na, chodzili po i umierali na czerwonym. Tam prawie wszystkie skały i gleba są czerwone. Kolor robił wrażenie raczej na białych, Uluru na wszystkich. A podpalali sami od bardzo dawna, np. bo im trawa przeszkadzała chodzić tam gdzie chcieli :-) - autentyczne. Ale mieli też świadomość, że małe pożary są potrzebne, żeby uniknąć katastrofalnych.
OdpowiedzUsuńVoss czy coś innego?