07 sierpnia, 2017

Z Darwin do Daly Waters Pub

To mniej więcej jedna trzecia naszej trasy, zajmuje jednak cały dzień, ze względu na kilka atrakcji po drodze. Jedziemy małym autobusem na około 20 osób z przyczepką na bagaże. Jest nas 18-tka plus dwójka przewodników-kierowców. Większość uczestników to studenci (wielu na "holiday visa"). Kierowcy są równie młodzi, prowadzą pewnie i szybko - w Australii nie ma ograniczenia prędkości na autostradach. Postoje są nie rzadziej niż co 1.5 - 2 godziny, przy stacjach benzynowych, sklepach, restauracjach.
Pierwsza atrakcja to Edith Falls, okazja do kąpieli w naturalnych basenach pod wodospadami. Zarząd tego parku narodowego uprzejmie prosi, żeby nie wchodzić do wody między 7 wieczorem a 7 rano, bo wtedy żerują krokodyle słodkowodne. Gdyby ktoś zauważył krokodyla słonowodnego, natychmiast powinien dać znać - są odławiane i wywożone.
Zamiast kąpieli (gardło!) wybieram 2.5 kilometrowy spacer do górnych wodospadów.
Następna atrakcja i okazja do kąpieli to Mataranka Hot Springs; temperatura wody w potoku wynosi około 33 stopnie ale bez żadnego podgrzewania - po prostu taka jest tutaj temperatura wód gruntowych i otwartych. Moczę się z rozkoszą wśród palm i staram się nie drażnić krokodyli słodkowodnych - tablice ostrzegają, że mogą zaatakować. Przychodzi mi to dość łatwo, bo krokodyli słodkowodnych ani widu ani słychu. Co do słonowodnych, sytuacja dokładnie taka sama jak w poprzednim kąpielisku. 
Nawet nie trzeba pływać, wystarczy okręcić się piankową rurą, umocować na jej końcach klapki i spokojnie dryfować z nurtem potoku, mamy trochę takich rur w naszym busie... Ale ja muszę trenować rękę, więc półkrytą żabką robię w dół i w górę potoku.
Nocujemy w jednym ze słynnych pubów "traku" (track) z Adelajdy do Darwin. To tutaj zatrzymywali się na popas kierowcy ciężarówek i inni awanturnicy pchający się przez środek Australii. Takie puby to kawał miejscowej historii.
Z naszą przyczepka na pierwszym planie.
Trafiamy akurat na koncert - dobrze wyglądający mężczyzna śpiewa przy gitarze australijskie i nie tylko country.
Na sali pubu sami emeryci ze swoimi emerytkami, świetnie się bawią. Ich kampery i 4WD z przyczepami stoją obok na polu kempingowym. To dla nich napisałem ten wierszyk o romantycznymi wędrowcach. Kilku prawdziwych facetów siedzi przy barze, ich motory stoją przed pubem a muzyką się nie interesują. Potem, już wyraźnie chudszy facet (też z gitarą) zasuwa klasykę rocka i nie tylko, na przykład "Let's start on twist again" - kilka małżonek wyskakuje na środek i kręci wcale udatnie. Na zakończenie piosenka o płaczącej dziewczynie:

nie płacz dziś Cherry
dziecko dzikiego środka
muzyka wróci

Koncert się kończy, wyszynk się kończy, a emeryci gadają i gadają nam nad uchem. Wszystko fajnie, ale mamy pobudkę o 4:30.
Dan na lotnisku w Adelajdzie.

2 komentarze:

  1. Jest gdzie pomoczyć nogi. Oczywiście nie w towarzystwie tych kłapaczy... bez względu na gatunek. A country australijskie może być ciekawe: wszak to dawna kolonia karna Imperium... plus osadnicy... mieszanka interesująca...

    OdpowiedzUsuń
  2. To już bliżej pustyni, więc kłapaczy niewielu i mniej agresywni. A dla więźniów zbudowano od razu więzienie i musieli odsiedzieć wyrok do końca w warunkach równie paskudnych jak w Anglii. Czasem kogoś za dobre sprawowanie i za poręczeniem wolnego wypuszczano wcześniej. O ile się nie mylę, to byłym więźniom nie wolno było zajmować ziemi na własność. Tak że ich kłopoty nie kończyły po przypłynięciu do Australii, jak to by mogła sugerować piosenka Kaczmarskiego.

    OdpowiedzUsuń