19 sierpnia, 2017

Aitutaki 4

Piątek, 18 sierpnia czasu miejscowego. Na dzisiaj zapisałem się na tzw. Cultural tour, czyli objazd żółtym jeepem historycznych miejsc Aitutaki, zwłaszcza tych sprzed przybycia chrześcijaństwa. Organizuje je jakiś maoryski wielbiciel archeologii. Ma też być tradycyjne maoryskie jedzenie w ramach lunchu. W szczególności mamy odwiedzić marae, miejsce tradycyjnych zebrań Maorysów na świeżym powietrzu obudowane wielkimi kamiennymi blokami. Jest to jeden z głównych celów mojej wizyty na maoryskich wyspach. Ale wcześnie rano, kiedy jestem już gotowy, przychodzi szef ośrodka i oznajmia mi, że dostał telefon o odwołaniu tour'u (prawdopodobnie za mało chętnych). No cóż, będę musiał poszukać tych marae sam. Poranek jest pochmurny, wiatr osłabł, ja też nie mam zbyt dużo pary porankami. Przygotowuję post o wodnej wyprawie na lagunę (Aitutaki 3).
Niby podróżuję sam, ale jednak w obecności tych, dla których piszę. I obmyśleć taki post trzeba i wybrać zdjęcia, i napisać. Zajmuje to w sumie kilka godzin i dopiero koło 13-tej, kiedy pogoda się trochę poprawia, decyduję się wynająć rower i jechać na poszukiwania. Mam trochę informacji o marae w przewodniku Lonely Planet, mapkę z tego przewodnika i lokalna mapkę z folderu. Zachowane jeszcze częściowo marae znajdują się na południowym końcu wyspy, jest więc okazja, żeby objechać ją dookoła. Po nudnym odcinka wzdłuż pasa startowego, decyduję się pojechać drogą biegnącą wschodnim wybrzeżem nad laguną wewnętrzną. Ta część jest znacznie słabiej zaludniona, długimi odcinkami jadę przez las. W lagunę wybiegają dwa mola nie przeznaczone dla turystów, oto lokalna flotylla:
A na dzikiej plaży pod palmami:
tradycyjna łódka z wysięgnikiem, wyraźnie własnej roboty. Czy jest jeszcze używana?
Dla zainteresowanych botaniką też coś się znajdzie. Kto by pomyślał, że i gałęziom mogą się przydać korzenie:
Dwustopniowy kwiat (?):
Pierwsze marae znajduję przypadkowo. Wiem o nim tyle, że przebiega przez nie droga. I rzeczywiście:
Po marae wszędzie tutaj pozostały tylko porozwalane kamienie; za bardzo kojarzyły się z pogaństwem, żeby przetrwać. Ciekawą obserwację zanotowałem poniższym zdjęciem:
Zaraz za kamieniami marae znajdują się groby. Są tu wszędzie, tak jakby każdy chował swoich zmarłych koło domu i nie dalej niż po drugiej stronie drogi. Przypomina to Koreę, gdzie groby w postaci małych kurhanów są wznoszone indywidualnie, przeważnie w górskich lasach. W tym bardzo zadbanym grobie leży Mama Ruamu Puatama Marsters, jak nazwisko swojego przodka Mastersa przerobili mieszkańcy sąsiedniej wyspy Palmerston, wszyscy pochodzący od jednego Anglika ale trzech maoryskich matek. Obecnie można ich spotkać w całej Oceanii i w Australii. 
W poszukiwaniu kolejnych marae pomagają mi dzieci, które akurat nadjechały po skończonych lekcjach:
Nawet się w tych marae orientują, ale w mapie to już nie bardzo. 
Południowy koniec wyspy jest całkiem dziki, na drodze tylko jedna ścieżka jest wyjeżdżona. Kolejne marae przedstawi się samo:
Jego centralne miejsce:
z najwyższym kamieniem, jaki na tych marae jeszcze się znajduje:
Teren jest zadbany, trawa wystrzyżona, a pnącza obrastające niektóre mniejsze grupy kamieni wypalane:
Kolejne marae, o rzut kamieniem od poprzedniego, nazywa się Tokangarangi:
 
 
 
I jeszcze ciekawy przykład rozpadu kamienia:
Oba marae są starannie oczyszczone podobnie jak drogi dojazdowe, co jest wyraźnym postępem w stosunku do opisu w przewodniku zaznaczającym, że są już w znacznym stopniu pochłonięte przez dżunglę.
Po powrocie wieczorna kąpiel.
Dan na Aitutaki, 18 sierpnia czasu lokalnego.

2 komentarze:

  1. Waldek dniem i nocą śledzi Twoją podróż a ja Ci zazdroszczę jak cholera. Genialne te palmy kokosowe, trzymaj się Jacusiu podróżniku,
    Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam się jak mogę. Niestety ciągle zakatarzony. A palmy tu jak pod Warszawą sosny.

      Usuń