Wtorek, 1 sierpnia. Dzień buforowy w Darwin. Pokój mam co prawda od ulicy i pubu (puby w tej okolicy są co krok), ale śpię pewnie i długo (ze stoperami w uszach, oczywiście). Znowu niezdrowe śniadanie. Cały właściwie dzień schodzi mi na przygotowywaniu postów z Kakadu. Nie jest to szybki proces, i pisanie idzie mi z trudem i wybieranie zdjęć, a ich wstawianie też zajmuje sporo czasu. Gdybym był w ciągłym ruchu, to ten blog nigdy by nie powstał. Niby człowiek podróżuje sam, ale tak naprawdę ciągle jest w towarzystwie potencjalnych czytelników. A bycie w towarzystwie wymaga czasu.
A przy okazji, żeby nie wyjść z prawy bycia w ruchu, przechodzę zapalenie gardła. Włączyłem ibuprofen, który mi kilka osób polecało przed wyjazdem. Wydaje się pomagać.
Zaskakuje mnie duża frekwencja na tygodniowej mszy w katedrze o 12:10 - jest około dwudziestu osób. Chyba tych katolików nie ma tak mało w tym, wydałoby się, anglikańskim kraju.
Jest tu miejsce nazywane China Town z dwujęzycznymi napisami. Pod koniec XIX wieku liczba Chińczyków w NT sześciokrotnie przekraczała liczbę białych. Wstrzymano wtedy administracyjnie chińską imigrację. A z fotek, tyle zostawił z miejskiego ratusza tajfun Tracy:
Jutro jadę autobusem do Czerwonego Środka Australii. Firma, która organizuje tę wycieczkę, Mulgas Adventures Tours, zastrzega sobie wiek uczestników w granicach 19 - 49 lat. Ale na portalu Viator, gdzie tę wycieczkę kupowałem, tej informacji nie było. Przyszła razem z potwierdzeniem zakupu i zastrzeżeniem, że zwrotu pieniędzy nie ma. Indagowany przeze mnie Mulgas stwierdził, że muszę być młody duchem, bo większość ich klientów to backpackersi, którzy i wypić i posiedzieć przy ognisku do rana lubią. Zobaczymy. Pick-up znowu o szóstej rano. Dwa dni jedziemy do Alice Springs, to prawie 1500 km. Potem trzy dni wokół Uluru, tysiąc kilometrów jeszcze dojdzie, dwie noce przy ognisku pod gołym niebem. Kolejne posty mogą się więc pojawić dopiero za tydzień, kiedy dotrę z powrotem do Sydney.
Blog powstał jako próba wykręcenia się od powiadamiania rodziny i przyjaciół, że jeszcze żyję i co jest dookoła, w czasie dłuższych wyjazdów. Teraz każdy może sobie sam sprawdzić. Niestety szybko weszło mi to w krew. Piszę na gorąco, najlepiej jeszcze tego samego dnia, który opisuję. Samotne podróżowanie zostawia zwykle dwie - trzy wolne godziny na kopiowanie zdjęć i krótki komentarz. O ile szybkość internetu na to pozwala. Oprócz relacji z podróży, trochę ciekawostek, a obecnie wspomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz