Wtorek, 29 sierpnia
czasu lokalnego. Rano popaduje, ale wkrótce pogoda się poprawia i cały dzień świeci słonce i wieje mocny, w porywach bardzo mocny, wiatr. Muszę się
wymeldować z hotelu o 10-tej, ale zostawiam plecak i jadę zwiedzać Rarotongę.
Moim celem jest najbardziej uzdrowiskowa miejscowość wyspy, Muri, w
najciekawszym miejscu laguny, która tu się nieco rozszerza i robi miejsce na kilka motu (wysp). Nazwa motu odnosi się do wysp pobocznych,
najważniejszą wyspę tubylcy zwykle nazywają lądem. Interesuje mnie nie tyle
plaża i laguna, co starodawny port na północy tego rozszerzenia laguny:
Tutaj, pomiędzy
lądem a największą motu, znajduje się głębokie przejście przez rafę:
Przejście jest tam, gdzie nie powstają grzywacze.
Stąd właśnie miało
wypłynąć w XIV wieku siedem olbrzymich, oceanicznych kanu, które dowiozły
ludzi na Nową Zelandię. Oto ich nazwy:
W historii Maorysów
nazwano to wielką imigracją. Na przylądku, obok wyjścia na ocean znajdują się pozostałości
marae, na którym, według Lonely Planet, święcono kanu i składano ofiary z
ludzi. Może to był ołtarz ofiarny?:
Widok ogólny marae:
Łodzie wielkiej
imigracji uczczono „kręgiem kamiennym”, który, według Lonely Planet, ma
starożytny rodowód:
Przy każdym z tych małych
kamyczków w kręgu umieszczono metalową plakietkę z nazwą jednej z tych łodzi. Inny „krąg
kamienny” zbudowano dla uczczenia przypłynięcia na Rarotongę odtworzonych
oceanicznych kanu z okazji jakiegoś pacyficznego festiwalu kilkanaście lat
temu:
Obecnie takie kanu
pływają w tę i we w tę po Pacyfiku. Niektóre, żeby było trudniej, korzystają
tylko z tradycyjnych polinezyjskich metod nawigacji.
Po rozpoznaniu miejscowych
starożytności jem lunch w The Mooring Fish Cafe, która reklamuje się jako „world
reknown”, ale to już pozostawiam fachowcom do oceny. Burger z rybą moha (?) był
rzeczywiście świetny, ale poza tym do wyboru tylko tuńczyk w wielu
postaciach.
W Muri jest mnóstwo
ośrodków i atrakcji, jak na przykład rejs po lagunie, ale ja odbyłem tylko
spacer po szosie:
i po plaży:
łapiąc na pożegnanie
kilka widoczków pacyficznych:
Teraz czekam w
restauracji mojego hotelu na wieczór kulturalny, tzn. tańce w wykonaniu
chłopaków i dziewczyn, które wczoraj zresztą obejrzałem na próbie odbywającej się przed moim oknem. A samolot odlatuje dopiero o 23:10. Znowu pada, ale za 20 min otworzą bufet.
Dan na Rarotonga,
29 sierpnia czasu lokalnego.
Chyba jednak ci, co nie popłynęli, zrobili lepiej... Wziąwszy pod uwagę historię Nowej Zelandii. Choć oczywiście nie znam historii Mauke...
OdpowiedzUsuńMała uwaga ignoranta: na większości fotek plaże zachęcająco puste. Pogoda nie ta i po sezonie?
Im chyba było za ciasno, dlatego emigrowali.
UsuńObie uwagi o plaży słuszne. Ale mam też zdjęcie, gdzie trochę ludzi na plaży jest...