20 sierpnia, 2017

Aitutaki 5

Sobota, 19 sierpnia czasu lokalnego. Upalny zimowy weekend (chciałem napisać letni, ale tu przecież zima). Wiatr osłabł, co nie znaczy żeby nie wiał. Rano trochę pochmurno, ale potem pełne słońce. Biorę kajak, trzeba się w końcu zmierzyć z laguną. Jeszcze chyba nigdy nie pływałem kajakiem po słonej wodzie. To już ostatni jaki został w naszym ośrodku, trochę ma wody wewnątrz skorupy (kajaki są plastikowe), pozostałe już wypłynęły. Ponieważ kajaki są jednoosobowe, każda para zabiera dwa.
Jest akurat odpływ. Wykorzystuję brak prądu od oceanu i przez cieśninę płynę w stronę rafy koralowej. Do samej rafy nie daje się podpłynąć, bo za płytko, ale mogę trochę pochodzić po jej starszej części wynurzonej teraz z wody i połączonej z wyspą, która jest na przeciwko naszego ośrodka. Krawędzie rzeczywiście ostre, na bosaka nie dałbym rady. Potem wracam i okrążam wyspę od strony laguny, jest płytko ale daje się przepłynąć. Na lagunie dostaję wiatr w twarz i drobną falkę. Stwierdzam, że kajak jest niewygodny do dłuższego wiosłowania. Przybijam do południowego brzegu wyspy, koło baru (cała ta wyspa jest pokryta drogimi ośrodkami) i rozglądam się po okolicy. I wracam, ale po drodze stwierdzam dla odmiany, że w kajaku można się wygodnie położyć i opalać.
Kiedy podpływam pod dom widzę, że cały piaszczysty brzeg, wynurzony z wody, rusza się. Idę po aparat. To małe kraby, ale całe ich chmary:
Co ciekawe, wędrują wszystkie w jedną stronę. Wystarczy jednak zrobić krok, i już ich nie ma. Plaża jest usiana ich norkami:
A tego małego zauważyłem dopiero na zdjęciu, świetny kamuflaż.
To chyba pan i pani:
Panowie prezentują swój oręż:
 
 Konfrontacja:
Czasem trzeba uciec do wody:
A tych maluchów było więcej:
Poza tym mam tu mrówki, i te krewne faraona i zwykłe. Pierwszego dnia udało mi się kupić chleb, a dokładniej bagietkę, która zostawiłem na noc w celofanie na stole. Rano okazało się, że wyłażą z niej mrówki. Dobrym miejscem na ukrycie pożywienia przed owadami jest lodówka lub mikrofalówka, sprawdziłem. Następnego dnia rano zobaczyłem jednak znowu wielką kolumnę mrówek faraona biegających w obie strony pomiędzy ścianą a... gąbką do zmywania, która leżała na suszarce. Okazało się, że niewystarczająco dokładnie wypłukałem gąbkę po zmywaniu resztek mojej ulubionej fasolki po bretońsku Heinza, która, jak się okazuje, jest również popularna w Oceanii.
W sklepach przeważnie wyroby w postaci trwałej, w tym konserwy, mrożonki i wyroby instant. Chleb tylko bywa; jak rzucą, ludzie od razu wykupują. Większość miejsc, gdzie można coś przekąsić lub wypić kawę jest zamykana o czternastej lub piętnastej, potem restauracje otwierają się od siedemnastej i serwują dinner.
Poza tym są tu komary; chociaż nie ma ich dużo, jednak któryś od czasu do czasu utnie.
Katar ciągle mi oscyluje, akurat dzisiaj nos mam zatkany.
Dan na Aitutaki, 19 sierpnia czasu miejscowego.

2 komentarze:

  1. To na zdjęciu to był częsty a przymusowy lunch bohatera wspomnianego przeze mnie "Cast Away". Ale chyba deczko większe to było. Kajakiem po lagunie, pikna sprawa. Ale pod wiatr może być ciężko. Tu wreszcie lało i się ochłodziło (wreszcie). Życzę przy okazji zdrówka (Anka pyta, czy masz ze sobą antybiotyki).

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, tym co ja widziałem to by się nie najadł. Film obejrzę przy okazji. Antybiotyki a kysz, to tylko przeziębienie,

    OdpowiedzUsuń